poniedziałek, 26 września 2016

Kobieta Gabriela

Stopy Victorii zapadły się w grubym dywanie; podeszła do biurka, wysuwając biodra do przodu.

Jej uda ocierały się o siebie; czuła jego spojrzenie na nabrzmiałych wargach sromowych.

Wiedział, że jest przystojny i wzbudza pożądanie. Świadczyły o tym jego oczy. Wiedział, że w pochwie Victorii powstaje wilgoć, a pod wpływem żaru twardnieją brodawki.

Chociaż znali się bardzo krótko, wiedział o Victorii więcej nią ktokolwiek, z kim dotychczas się zetknęła. Odwróciła lewą nogę.

Włosy poruszały się jak wahadło, twarz płonęła ze wstydu, mimo to Victoria wyprostowała się.

Srebrnooki nie okazywał ani aprobaty, ani szyderstwa. Niczym marmurowy posąg z nieprzeniknioną miną obserwował ruchy Victorii. Poruszył się na krześle i drewno skrzypnęło.

Zatrzymała się przed nim. Za jej plecami polana w kominku bez przerwy trzaskały obojętne, nieczułe na to, że za chwilę jeszcze jedna kobieta straci niewinność.

Mężczyzna pachniał drogim mydłem; z bliska Victoria wychwyciła również delikatną woń tytoniu i perfum, które czuć było w salonie na parterze.

Czubek głowy mężczyzny znajdował się na wysokości piersi Victorii; zaledwie kilka centymetrów dzieliło zniszczone botki od eleganckich butów z czarnej skóry i zamszu.

Chociaż Victoria górowała nad mężczyzną, nie dawało jej to żadnej przewagi. Nie było wątpliwości, kto tu jest mocniejszy. Szybszy.

Bardziej niebezpieczny.

Przez długą chwilę wpatrywał się w jej piersi, w brodawki, które sterczały spod kaskady włosów opadających przez prawe ramię.

Miał długie, gęste rzęsy. Czarne jak sadza. Rzucały ciemne, postrzępione cienie na jasną, nieskazitelną twarz.

Był bardzo blady.

Victoria poczuła, że pod wpływem wzroku mężczyzny jej brodawki jeszcze bardziej nabrzmiewają i twardnieją.

Powoli uniósł powieki i spojrzał jej w oczy.

– Nie chcę pragnąć… – szepnęła gwałtownie, czując, że jest całkiem bezbronna.

Nigdy nie chciała pragnąć… męskich pieszczot, pocałunków, męskiej namiętności…

Jego źrenice rozszerzyły się, srebro zamieniło się w czerń.

– Wszyscy odczuwamy pożądanie, mademoiselle. Victoria poczuła ucisk w gardle.

– Pan jest chyba odporny… na tę… przypadłość.

Przez jego twarz przemknął żal i utonął w czarnych źrenicach.

– Niektórzy uważają, że pożądanie wcale nie jest chorobą.

Victoria zrozumiała, że w jego przypadku było inaczej.

Miała przed sobą mężczyznę, który tak samo jak ona walczył ze swoimi pragnieniami. Bał się pragnąć, nie był jednak w stanie ani przestać się bać, ani zapomnieć o swoich pragnieniach.

– Czy dziś wieczorem przyszedł pan do Domu Gabriela… w nadziei, że spotka kobietę, która nie kryje swoich pragnień? – zapytała niepewnym głosem.

Czuła pulsowanie w pochwie – raz, dwa, trzy; w tym samym rytmie pulsowały jej skronie: raz, dwa, trzy…

– Jak daleko jest pani gotowa posunąć się w tej grze, mademoiselle? – rzucił dziwnie zachrypniętym głosem.

– Czy można mówić o grze, gdy kobieta oddaje mężczyźnie dziewictwo? – odparła niespokojnie Victoria.

– A jeśli pragnę czegoś więcej niż pani niewinności? Niesforne kosmyki włosów wokół jego głowy tworzyły srebrną aureolę.

Victoria nagle uświadomiła sobie, gdzie widziała tego mężczyznę; jego podobizna zdobiła witraże. Miał twarz anioła.

Anioła, który jedną ręką udzielał pomocy, a drugą siał zniszczenie.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– To wszystko, co mam.

– Widywała pani mężczyzn z kobietami. Przed oczami Victorii mignęły sceny z ostatnich sześciu miesięcy – pośpieszne spółkowanie i jawne obmacywanki.

– Tak – wyznała. W ciągu tych sześciu miesięcy widziała wszystko.

– W takim razie wie pani, że mężczyźni kochają się z kobietami na wiele sposobów.

Po plecach Victorii przebiegł żar i chłód. Ten człowiek był pozbawiony jakichkolwiek skrupułów.

– Tak.

– Czy miała pani kiedykolwiek w ustach członek mężczyzny, mademoiselle?

Ciepła fala obmywająca skórę Victorii nagle stała się lodowata w porównaniu z ogniem, który zabarwił na różowo jej szyję i klatkę piersiową.

– Nie. W oczach mężczyzny błysnęło światło i cień.

– Ale zrobiłaby to pani… dla mnie?

Victoria walczyła z zahamowaniami z którymi borykała się przez całe życie.

– Tak.

Ten jeden raz.

Z tym jednym mężczyzną.

– Mówi pani po francusku?

– Un petit peu – przyznała. Trochę…

Wystarczająco, by uczyć dzieci gramatyki. On z pewnością niej chciał słyszeć o jej poprzednim zajęciu. Gdy noc dobiegnie końca, nigdy więcej się nie zobaczą.

Kłucie stalowej spinki w prawej dłoni spowodowało ból w całej ręce.

– Francuzi mają takie określenie: empetarder- powiedział. Jego skóra lśniła jak podświetlany alabaster. – Zna je pani?

– Petarader znaczy… strzelać – wydukała Victoria roztrzęsiona.

Miała nabrzmiałe piersi. Twarde brodawki.

– Empetarder to antonim – mruknął, sprawdzając jej reakcję. – Słowo to ma czysto seksualne znaczenie i oznacza stosunek od tyłu.

Od… tyłu.

Victoria poczuła, że brakuje jej powietrza. Zrozumiała, o co mu chodzi, a on to dostrzegł, co potwierdzały rozszerzone źrenice.

– Czy wpuści mnie pani do swojego wnętrza od tamtej strony, mademoiselle? – zapytał prowokująco. – Czy jest pani gotowa oddać mi się w taki sposób?

Victoria instynktownie zadrżała.

„Nie” – pomyślała.

Ciemne oczy mężczyzny nie pozwoliły jej się wycofać.

– Tak. Jeśli tego pan chce.

– A czy w takiej pozycji zazna pani rozkoszy?

– To…

„Nie wiem” – pomyślała, z trudem przełykając ślinę. Piersi drżały jej pod wpływem emocji, chociaż mężczyzna jeszcze jej nie dotknął.

– Rozkosz zawsze jest milsza niż ból.

– Rozkosz nieodłącznie wiąże się z bólem, mademoiselle – powiedział dziwnie obcym głosem. – Francuzi czasami mówią, że orgazm to la petite mort mała śmierć. Podzieli pani ze mną ból… i rozkosz?

Mała śmierć…

Na londyńskiej ulicy nie ma „małej” śmierci; każda jest ostateczna.

– Spróbuję – odparła.

– Pozwoli się pani trzymać w objęciach, gdy nasze ciała będą ociekać potem, a płuca wypełni zapach seksu? – ciągnął.

Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

Jego słowa zelektryzowały ją.

– Nikt nigdy mnie nie obejmował – wyznała.

Nikt oprócz dziecka…

Jednak Victoria nie chciała o tym myśleć. Nie tego wieczoru.

– Mimo to pozwoli się pani objąć – naciskał.

Będą „ociekać potem”. Zapach seksu będzie wypełniał ich płuca.

Gdy wzięła głęboki wdech, poczuła delikatny, męski zapach, jego woń.

– Tak.

Victoria pozwoli mu się trzymać w objęciach.

– I będzie mnie pani obejmować.

Na widok pustki w jego oczach poczuła ucisk w sercu. Nie wierzył, że kobieta może chcieć go objąć.

Nie, może tylko nie wierzył, że prostytutka będzie chciała go objąć.

– Tak – powiedziała.

– Ponieważ dam pani dwa tysiące funtów – upewnił się.

– Tak – skłamała Victoria.

Była gotowa oddać się temu mężczyźnie nie ze względu na dwa tysiące funtów – była gotowa mu się oddać, ponieważ jego słowa poruszały coś w jej duszy, chociaż wciąż jeszcze jej nie dotknął.

W głowie Victorii cichutko zadźwięczał dzwonek alarmowy. Była zbyt niedoświadczona, by zakładać, że mężczyzna taki jak on może tęsknić za intymnością.

Zignorowała ostrzeżenie.

Miał włosy dłuższe, niż nakazywała moda; podwijały mu się na kołnierzyku.

Victoria, czując dziwną słabość, a jednocześnie nieskończoną potęgę kobiecości, wyciągnęła drżącą dłoń, by musnąć palcami srebrny kosmyk.

Nie było żadnego ostrzeżenia, nie skrzypnęło nawet drewno, które zasygnalizowałoby, że mężczyzna się poruszył, mimo to nagle odległość między nimi znacznie wzrosła, chociaż ich ciała nadal dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

Proszę się ubrać, mademoiselle – powiedział spokojnie.

Historia O

Bądź posłuszna – powiedział do niej Rene, przytrzymując ją na stojąco. Opierała się o niego plecami. Prawą ręką pieścił jedną z piersi, drugą trzymał ją za ramię. Nieznajomy usiadł na brzegu łóżka, schwycił i powoli rozchylił, pociągając za rosnące tam włosy, wargi osłaniające otwór pomiędzy nogami. Rene popchnął ją w przód, aby ułatwić mu dostęp do tego miejsca, zrozumiał bowiem czego jego towarzysz u niej pożąda. Prawym ramieniem objął ją w pasie, żeby móc ją lepiej przytrzymać. Pieszczota, przed którą się zawsze broniła i która przepełniała ją wstydem, przed którą uciekała jak tylko mogła, że zaledwie się o nią otarła, która wydawała się jej świętokradcza, gdyż świętokradztwem było to, że jej kochanek klękał przed nią, podczas gdy to ona winna klęczeć przed nim – ta pieszczota nadchodziła teraz nieuchronnie. Zrozumiała, że tym razem nie zdoła jej umknąć i że już jej uległa. Jęknęła, gdy obce wargi wpiły się w tę małą wypukłość, skąd bierze początek kielich prowadzący do wnętrza, rozpalając ją do żywego, potem wycofały się, by ustąpić pola językowi. którego gorące ostrze paliło jeszcze mocniej.

Jęknęła głośniej, gdy wargi przywarły tam na powrót: poczuła jak ukryty w tym miejscu wierzchołek powiększa się i twardnieje pod wpływem długiego ukąszenia, wsysającego go pomiędzy zęby, długiego, rozkosznego ukąszenia, od którego zabrakło jej tchu. Naraz straciła równowagę i upadła na wznak, gdzie dopadły ją usta jej kochanka, które przywarł do jej ust, silnymi rękoma przygwoździł jej ręce do łóżka, podczas gdy dwoje innych rąk chwyciło jej nogi tuż pod kolanami, uniosło je i rozchyliło szeroko. O jej własne ręce, które trzymała teraz poniżej pleców (gdyż w chwili, kiedy Rene pchnął ją w stronę nieznajomego, skrępował je, spinając ze sobą bransolety) ocierała się teraz męskość nieznajomego, masturbującego się pomiędzy jej pośladkami. Podnosiła się i rosła, by za chwilę uderzyć o dno jej pochwy. Przy pierwszym pchnięciu krzyknęła, jak smagnięta biczem, a potem krzyczała już za każdym nowym jego skokiem, kochanek zaś gryzł w tym czasie jej usta. Naraz mężczyzna wyrwał się z niej gwałtownie, odpadł i runął na podłogę, jak rażony gromem. Krzyczał. Rene uwolnił jej ręce, podniósł i ułożył na posłaniu. Mężczyzna wstał również i poszedł wraz z nim do wyjścia. W jednym, krótkim przebłysku O ujrzała się jednocześnie wyzwolona, złamaną i przeklęta.

Egzotyczne noce

Jakiż był między nimi kontrast! On, czarnowłosy, smagły, o członkach jak ze stali i całym ciele drgającym od mięśni; ona przypominała chylącą się od podmuchu najlżejszego wiatru trzcinkę, kwiat cieplarniany, co usycha w zbytnim gorącu, więdnie pod dotknięciem dłoni. Szczupłe alabastrowe ramiona oplotły potężną jak u byka szyję; drobne cienkie paluszki zanurzyły się w czarnych jak sadza kędziorach. Naraz, trzymając w uścisku jej delikatny przegub, wsunął dłoń pod sukienkę i jął przesuwać nią po łydkach i udach, wreszcie schwycił drobne wargi jej maleńkiej szparki. Czując jego dotyk zadrżała i całe jej ciało falować poczęło niczym morskie wody. Potem, gdy lubieżnie wysunięty palec wniknąć próbował w jej soczystą miękkość, poczęła dygotać i wić się w jego ramionach jak zraniony ptaszek, daremnie próbując go od siebie odepchnąć. Lecz silne masywne ramię — potężne niczym noga siłacza — trzymało ją przyciśniętą mocno do jego drżącego ciała; utkwił swe czarne jak węgle oczy w jej oczach, a spojrzenie tych wielkich błyszczących źrenic było jak żar iskier spadających na miękki wosk, by się weń wtopić. Czując się we władzy tej nieugiętej woli zastygła w bezruchu. Wtedy począł jej szeptać te słowa:

Moje ciało pragnie twego ciała. Jako ziemia schnie dla braku deszczu, kwiaty z braku rosy,

tak ja uschnę bez twojej miłości. Serce wali z dzikiej rozkoszy, miłości, pożądania; zbudź się, ach, zbudź z drzemki, ukochana; niech ciało twe chętne, gorące stopi się z moim w jedno.

Wysłuchawszy go dziewczyna nie tylko stała spokojnie, pozwalając mu dotykać się do woli, ale przywarła ustami do jego rozchylonych warg, spijając z nich oddech. Co więcej, rozchyliła uda, zezwalając palcom jego penetrować swe intymne miejsca, a gdy pieścił ją tam delikatnie, wydawała z siebie ciche pomruki i jęki rozkoszy. Kiedy się tak z nią zabawiał gładząc brzeg jej warg, przesuwając ręką po udach, po niewielkich wypukłościach tylnych części ciała, szpikulec jego stanął na baczność, twardy i wielki. Wziął wówczas drobną, delikatną, miękką dłoń dziewczyny i wetknął go w nią. Gdy go poczuła, odskoczyła gwałtownie, przerażona, jakby zbudziła się ze snu koszmarnego, w którym dzierżyła w dłoni żmiję czy też ohydną ropuchę; jego ramię wszakże, przyciągnąwszy ją z powrotem, przycisnęło mocno do ciała, czarne zaś źrenice przeszywać jęły znów jej mózg swym mesmerycznym ogniem. Przeto raz jeszcze poddała mu się z pokorą, ujęła w dłoń jego prącie, pieściła je i, muskając palcami jądra — tak delikatnie, jakby owiewał je leciutki wietrzyk — wywoływała rozkoszne Ja-, skotanie.

Nie miała już zgoła własnej woli, była jedynie lustrzanym odbiciem jego doznań. By ostatecznie dowieść swej mocy, zrzucił obdartą koszulę i spodnie i stanął przed nią nagi. Położywszy ręce na jej ramionach leciutko pchnął ją ku

niemu; uległa klękając przed nim. Wówczas podsunął jej do ust zadarty, mięsisty, podobny ziarnku fasoli czubek fallusa i ssać poczęła go z taką lubością, jakby w ustach miała najdelikatniejszy paryski kandyzowany owoc.

Atoli wkrótce podniósł ją i zdarłszy z niej całe odzienie położył na twardym brudnym sienniku; i znów całował ją w usta, pieścił, przyciskał do piersi i raptem od chuci tętniącej w jego żyłach zajęła się i jej krew — i leżeli obok siebie, czując w całym ciele mrowiące pragnienie, owładnięci nagłym szaleństwem zmysłów. Rozwarł szeroko jej uda i, ułożywszy się między nimi, ujął w dłoń prącie i wycelował nim w rozwartą bruzdę, Potem, przeżegnawszy się gorliwie trzy razy, prosząc błogosławieństwa u Najświętszej Dziewicy, natarł na nią z całej mocy.

Czekała go wszakże ciężka próba. Szparka dziewczęcia okazała się nader wąską, jego zaś instrument nazbyt wybujałym, wszystko więc, co zdołał uczynić, to wsunąć w nią żołądź i pocierać o jej cieniutkie wargi. Mimo iż silny był niczym zapaśnik, a taran jego najtwardszy i najpotężniejszy, jaki mógłbyś spotkać, nie przedarł się przez wały ochronne dziewictwa, zdoławszy przecie wystrzelić z działa prosto w jej łono. Kiedy tylko strzyknął nasieniem, napięcie opadło i opadł na nią bez czucia; szparka rozwarła się odrobinę, ale bezcenna perła pozostała nienaruszona — nie pomógł nawet ów ostatni naj-zaciętszy atak.

Po krótkiej chwili odpoczynku podjąć zamierzał właśnie kolejną próbę, zauważywszy nagle, że niebo rozjaśniły bladoszafranowym

światłem pierwsze blaski jutrzenki. Nakazał przeto dziewczęciu wstać i spieszyć do domu.

Podniosła się z posłania, wdziała koszulkę i szlafrok i — wciąż w transie — pomknęła do domu, cichutko wślizgnęła się do sypialni i położywszy do łóżka beztrosko zasnęła.

Gdy nazajutrz zbudziła się o zwykłej porze, nocne przygody wydały jej się przedziwną senną marą.

Barwy pożądania

– Ściągaj majtki – szepcze pełnym pożądania głosem.

Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mówił to do mnie, zawsze jakoś same się zsuwały. Teraz jednak zdejmuję bawełnę i atłas, a potem rzucam na podłogę, obok dżinsów. Usiłuję nie myśleć o kanapie pod moim nagim ciałem, mając nadzieję, że przynajmniej przykrył ją kocem.

Kiedy jęczy, nie jestem już zdekoncentrowana. Nie mogę się skupić na niczym innym poza moją dłonią między nogami i jego ręką, którą porusza penisa. Jestem mokra, moje palce wsuwają się i wysuwają. Wsuwam dwa i naśladuję jego ruch, jakby moje palce były jego penisem, a jego pięść moją pochwą. Jednocześnie pojękujemy cicho.

Czuję, jak bardzo stwardniała łechtaczka. Gdy ją pieszczę, chcę się wyprężać i wypinać

biodra. Pragnę, by wypełniło mnie coś większego, mam ochotę ujeżdżać go, ocierać się łechtaczką o umięśniony brzuch.

Chcę dojść.

Szybciej poruszam dłonią między nogami. Drugą rękę kładę na sutkach, które wykręcam i ciągnę w rytm ruchu moich palców. Rozkładam kolana, odchylam głowę. Poręcz kanapy jest sztywna, gdy na nią napieram.

On przysuwa się bliżej. Klęczy, dżinsy i bokserki plączą mu się przy kostkach. Wstrzymuje się tylko na moment, żeby ściągnąć koszulę przez głowę i cisnąć na podłogę. Potem znowu sięga po penisa, drugą dłoń zaciska na moim biodrze.

Przestaję pocierać łechtaczkę, bo myślę, że on teraz przyciśnie się do mnie całym ciałem i wejdzie we mnie. Nie mogę się tego doczekać, chcę, żeby mnie posuwał, ale tego nie robi.

– Nie przestawaj, Paige – mówi. – Chcę na ciebie patrzeć.

Znowu wsuwam rękę między nogi, ale wolniej poruszam palcami, choć on onanizuje się coraz szybciej. Pragnę przedłużyć tę chwilę, napawać się narastającą rozkoszą.

Oddycham płytko i pośpiesznie, biodra poruszają się same. Jestem tak blisko, że mogłabym dojść od samego myślenia. Chwytam łechtaczkę między kciuk a palec wskazujący i delikatnie ściskam, ostrożnie, tak jak trzeba.

Wszystko we mnie się spina, pochwa, pośladki, łechtaczka. Mój oddech zmienia się w krzyk zbyt głośny, by go stłumić. Tym razem przygryzam wargę i czuję krew na języku.

Orgazm odebrał mi zmysły. Czuję się tak, jakby przejechał po mnie walec, nie mogę się ruszyć, choć wygięta pod dziwacznym kątem szyja potwornie boli i coś ostrego kłuje mnie w tyłek.

– Jezu! – krzyczy. – Tak, Paige!

Gorąca sperma rozchlapuje się na moich piersiach i brzuchu. Resztki bryzgającego nasienia rozmazują się po główce penisa, którego głaszcze jeszcze kilka razy i przestaje.

Kochane maleństwo

Antoninę już na autostradzie ogarnia rozkoszne podniecenie na myśl o Patryku wbijającym się w nią w sposób, w jaki robi to tak niewielu spośród stałych jej kochanków, i tak rzadko w dodatku… Gdy tylko zamykają się za nimi drzwi pokoju numer 7, który właścicielka „Hotel des Fleurs” rezerwuje zawsze dla J.P.E., Antonina kładzie się na brzuchu na czteroosobowym łóżku. Zamyka oczy i przybiera pozycję, jakby swe ciało wystawiała na plaży na działanie słońca. Jan Patryk nie dotyka na razie jej jedwabnej bluzki. Zdejmuje błękitne spodnie z zamszu, stanowiące część stroju, jaki Antonina wkłada specjalnie dla niego. Zsuwa je tylko do połowy ud, odkrywając pośladki. Sam jeszcze nie jest rozebrany. Wkłada rękę pomiędzy uda Antoniny i pieści ją z coraz większą precyzją, aż poczuje wilgoć, aż Antonina zacznie monotonnie jęczeć.

Wtedy dopiero kładzie się na niej, rozbiera się, wkłada członek w zagłębienie między wargami, przesuwa po łechtaczce i dokładnie go nawilża. Wkrótce po falowaniu bioder i napięciu pośladków rozpoznaje, że Antonina gotowa jest na pierwszy atak, który — wie to dobrze — ma być .zaledwie prologiem tej gry. Ten atak prowadzony jest bardzo ostrożnie. Pozostawiając zbyt już rozwarte wejście w głąb, Jan Patryk wsuwa się w otwór znacznie bardziej ciasny. Robi to wolno, wpatrując się intensywnie w identyczną dla obu płci część ciała, pomiędzy bluzką a ściągniętymi do połowy ud spodniami. Nie pyta już nawet, czy sprawia jej ból. Wie, że nawet gdyby tak było, odpowiedź będzie przecząca. Więc tylko przytula się do niej mocno. Jest tak blisko niej, że nie może już na nią patrzeć. Z twarzą w jej włosach czuje, jak ten wąski otwór, w który wszedł, zaciska się na jego długim i cienkim członku. Wydaje mu się, że nigdy nie przestanie przeć do przodu, że przebije w końcu na wylot to ciało, w które się wdarł. Natomiast to znacznie bardziej rozwarte wejście wydaje się być mocno rozczarowane. Wkłada w nie więc dwa, a potem trzy palce. W zacisznej restauracji, w której

Antonina rozkoszuje się ostatnim kęsem homara, wybucha ona nagle szalonym śmiechem. Jan Patryk nic nie rozumie. Ponieważ szef sali gdzieś zniknął, on sam sięga po butelkę szampana, by nalać Antoninie. Smukła, prawie przezroczysta ręka trzymająca pokrytą delikatną mgiełką butelkę przypomina Antoninie tę samą rękę robiącą coś zupełnie innego. Na dodatek jego długie palce kojarzą jej się jeszcze z czym innym, śmieje się więc coraz głośniej: „Tak, zdecydowanie wszystko jest w nim długie i cienkie. Nawet palce…”

Jakim sposobem ten dystyngowany pan miałby zrozumieć jej śmiech, świadczący o krzepkim zdrowiu i ciągłej ochocie do żartów? On, który zaraz po wyjściu z „Hotel des Fleurs” przybrał na nowo swą pozę wyniosłej obojętności nudzącego się dyplomaty.

— Co cię tak bawi? — pyta z zaciśniętymi ustami. Gdyby wiedział! Wybuch śmiechu jest teraz dwa razy

głośniejszy. Jan Patryk unosi brwi. Antonina odzyskuje spokój i na poczekaniu wymyśla małe kłamstwo:

— Przypomniał mi się pewien figiel Sandry…

— Opowiedz!

— Nie rozbawiłoby cię to. To tak, jak z dziecięcymi powiedzonkami. Rozśmieszają tylko rodziców.

Przy sąsiednich stolikach coraz rzadziej słychać szczęk sztućców. Coraz więcej osób patrzy w ich kierunku. Tak rzadko w obecnych czasach słyszy się szczery śmiech. Jan Patryk uśmiecha się przepraszająco, właściwie nie wiadomo do kogo.

— Widzisz — mówi Antonina — już czas, bym wróciła na moją prowincję. Szokuję tych ludzi.

— Ależ skąd, ależ skąd…

Jan Patryk protestuje słabo, bowiem zależy mu w gruncie rzeczy, by jak najszybciej się z nią pożegnać, aż do jej kolejnego przyjazdu do stolicy. Antonina tak chętnie zgadza się robić to w jego ulubiony sposób, że zawsze gotów jest się z nią spotkać ponownie. Gdyby widywali się

częściej i na dłużej, mieliby bez wątpienia wiele wspólnych tematów. Ale Antonina zawsze ma bardzo niewiele czasu na to, co nazywa „swą podróżą do Sodomy”! Jan Patryk traktuje swą przygodną kochankę bardziej jak jakieś rzadkie i dziwne zjawisko, niż jak przyjaciółkę. W gruncie rzeczy lepiej zna jej pośladki, zaprzeczające istnieniu w niej delikatności, niż twarz, która ową delikatność manifestuje.

Gdyby nie była zdecydowana wracać tak od razu do Foussy, zabrałby ją chętnie z powrotem do „Hotel des Fleurs”! Bowiem wystarcza mu, podczas gdy Antonina zastanawia się nad wyborem deseru, jedno spojrzenie na jej zamszowe spodnie, by natychmiast przestały one istnieć, ukazując ukryte dotychczas uda i brzuch… Dopiero po dłuższym czasie i wielokrotnym zgłębieniu jej wnętrza, Jan Patryk decyduje się w końcu zdjąć jej bluzkę, by obnażyć ciężkie piersi, gdy tymczasem Antonina, wyciszona już teraz i zaspokojona, wzdycha głęboko i uśmiecha się…

Z przyjemnością wyobraża sobie nagą Antoninę tutaj, w tej eleganckiej restauracji pełnej ludzi z dobrego towarzystwa. Podnieca go myśl o widowisku, jakie mógłby im urządzić, gdyby posiadł ją tutaj, na tej purpurowej wykładzinie, u stóp szeptających między sobą smakoszy. Ma sobie za złe fakt, że znowu pożąda jej z całych sił. To nie należy do dzisiejszego planu dnia. Na dodatek jego angielski krawiec, szyjąc mu spodnie, nie przewidywał zapewne tak silnych erekcji. „Boże, spraw, żeby tylko nic nie zauważyła… Gotowa by była znowu wybuchnąć tym swym szalonym śmiechem, czemu nie, może ńawet pokazać to palcem. Po kobietach z Burgundii spodziewać się można wszystkiego…”

Noce Błękitnego Anioła

Boso, w samej spódniczce, nie zadając sobie nawet trudu, by okryć się szalem, Magda wyprowadziła Manfreda z sypialni. Kiedy drzwi się zamknęły, podszedł do niej, objął ją i położył dłonie na jej ciężkich piersiach.

– Dałaś nauczkę temu staremu diabłu – powiedział z podziwem.

– Czuję coś twardego, tu niżej – powiedziała, przylegając do niego mocno. – Chciałabym mieć ze sobą moją małą uprząż, by powstrzymać tą twoją figlarną rzecz.

– Tego jej nie trzeba. Chce być wolna.

Magda rozpięła mu spodnie i wydobyła jego twardą laskę. Manfred przytulił się do niej, ocierając się o delikatny zamsz.





– Uważaj, świnko – ostrzegła go. – Nie chcę plam na tej spódnicy.

Ciągle stali przy drzwiach sypialni Oskara.

– Dokąd pójdziemy? – szepnął Manfred do jej ucha.

– W kuchni są służące, jeśli nie chcesz mieć publiczności, nie rób hałasu. Chodź ze mną.

Poprowadziła go do salonu, gdzie stał duży stół z wypolerowanego na wysoki połysk jaworu. Magda odepchnęła na bok jedno z krzeseł i oparła się o krawędź blatu, po czym przyciągnęła Manfreda do siebie.

– Tak samo jak Oskar. Raz dotknie moich piersi, a to już mu sterczy jak żelazny drąg. Jego stał już długo, odkąd zdjęłam bluzkę. A co do ciebie, gdybym miała pod ręką mój bat, kilka piekących cięć zmiękczyłoby cię.

– Ale nie masz – odparł Manfred, pieszcząc jej sutki. -Musimy znaleźć jakiś inny sposób, kochanie.

Drgnął, gdy pomalowany na czerwono paznokieć zadrasnął jego napięty członek.

– To, co wy macie, jest takie nieestetyczne – powiedziała pogardliwie. – Twarde, nabrzmiałe i bardzo brzydkie. Czy kiedykolwiek widziałeś rzeźbę przedstawiającą mężczyznę, którego ogon byłby sztywny? Nigdy! Żaden artysta nie chce narobić sobie kłopotu. Ale wiele dzieł sztuki ukazuje kobietę, nie ukrywając żadnej części jej ciała. A to dlatego, że kobiety są piękne.

Dotyk jej paznokcia z bolesnego powoli stawał się przyjemny.

– Są kobiety, które mają piękne ciała – zgodził się Manfred.

– A szczególnie tę część między nogami – poinformowała go. Te słowa przypomniały mu, jak po raz pierwszy brał

udział w jej zabawie, kiedy go związała i kazała mu całować miejsce między jej udami. Czy chciała to powtórzyć, czy wymyśliła coś nowego? Pozwoliła mu podejść bliżej. Obydwiema rękami podciągnęła wysoko spódniczkę; nie miała pod nią żadnej bielizny. Oskar, ponad, wszelką wątpliwość, musiał się doskonale bawić, kładąc głowę na jej ciemnych, skręconych włosach.

– Możesz podziwiać moją Fotze! – uderzyła Manfreda po ręce. – Ale nikt nie pozwolił ci jej dotykać. Trzymaj ręce przy sobie. Mój Boże, co za brak szacunku!

Manfred wszedł w rolę, której od niego oczekiwała. Położył ręce na jej nagich udach i rozwarł je silą. Jego palce zagłębiły się głęboko.

– Co mam podziwiać? – zadrwił. – Szpara z brązowymi włosami dookoła. Za kilka marek bez trudu mogę mieć równie dobrą.

– Ty świnio! Jak śmiesz obrażać mnie w ten sposób?!

Przysunął się do niej jeszcze bliżej, przytrzymując jej kolana. Czubek swego pnia umieścił między jej różowymi wargami i popchnął. Magda podrapała mu twarz. Chwycił jej ręce, zanim zdążyła zrobić to drugi raz i unieruchomił za jej plecami.

– Nie pozwolę na to!

– Nie masz żadnego wyboru. To ja decyduję czy ta zabawka, którą tak wysoko sobie cenisz, wyda mi się na tyle interesująca, by z niej zrobić użytek. Powiedz mi, Magdo, co jest w niej takiego specjalnego?

– Pozwól mi odejść. Protestuję! Nie chcę być zgwałcona przez tę długą, wstrętną rzecz. Zabierz to!

– Protestuj, ile ci się podoba, decyzja i tak należy do mnie. Jak dotąd w tym twoim najcenniejszym miejscu nie znalazłem nic nadzwyczajnego. Muszę badać dalej.

Pchnął jeszcze głębiej, nie zważając na jej protesty, dopóki nie usadowił się w niej wygodnie.

– Taka jak wszystkie inne – powiedział do niej. Chwycił ją za nagie ramiona i siłą położył na stole. Jej

nogi oderwały się od podłogi, a ręce waliły na oślep. Złapał jej kolana, podniósł wysoko do góry i oparł na ramionach, trzymając mocno, by nie mogła kopnąć go w twarz.

– Nigdy byś się nie spodziewała, że będziesz leżeć na wznak z tym czymś twardym wewnątrz, prawda? Co powiesz o tej nowej pozycji? Pospolita i męcząca?

– Zabraniam ci – rzuciła przez zaciśnięte zęby.

– Słuchaj, kiedy następnym razem Oskar wyda przyjęcie, możesz zabawiać gości opowiadaniem o tym, co przytrafiło ci się na tym stole.

– Gwałcisz mnie! – twarz Magdy ze złości pokryła się czerwonymi plamami.

– Oczywiście – Manfred pchnął silniej.

Jego brutalne uderzenia w jej ciele doprowadziły ją do wściekłości. Usta Magdy otworzyły się w bezgłośnym okrzyku szalonej złości. Nagle cała jej niepohamowana emocja esplodowała w pulsującej ekstazie.

Podniecenie Manfreda przemieniło się w namiętność. Kiedy w końcu po długim czasie rozdzielili się, Magda usiadła na stole i zaczęła osuszać brzegiem koszuli jego miękki członek, po czym schowała go z powrotem do jego spodni.

– Lubię cię, Manfredzie. Naprawdę. Bardzo dobrze to robisz i rzeczywiście mnie rozumiesz.

Dni Błękitnego Anioła

Chciał właśnie wyjść na spacer, gdy zadźwięczał dzwonek. Otworzył drzwi, za którymi stała Lotta w jasnobłękitnym kostiumie i kapeluszu z szerokim rondem. Wyglądała bardzo ładnie. Gerard ciągle był jeszcze w piżamie. Nie miał nawet na sobie szlafroka.

— Mogę wejść? — zapytała Lotta. — Telefonowałam wcześniej i twoja siostra powiedziała mi, że źle się czujesz. Pomyślałam, że przyniosę ci te kwiaty, aby cię pocieszyć. Obudziłam cię? Bardzo przepraszam.

— Wejdź, proszę. Czuję się już dużo lepiej. Dziękuję za kwiaty.

Zaprowadził ją do salonu. Usiadła wygodnie, a on poszukał wazonu, aby wstawić róże. Po osobliwej godzinie spędzonej w jej łóżku, nie był zbyt uradowany widząc jej osobę. Ale pomyślał, że ładnie się zachowała, odwiedzając go w czasie choroby.

– Co się stało, Gerardzie? Czy to coś poważnego?

— Dokładnie nie wiem. Coś musiało mi zaszkodzić, ale już stanąłem na nogi. A co u ciebie?

— Prawdę mówiąc, czuję się zawstydzona.

— Dlaczego?

— Mam na myśli tę noc, kiedy odprowadziłeś mnie do domu. Miałam nadzieję, że zadzwonisz i że będę mogła cię przeprosić.

— Nie ma za co przepraszać.

— To nie było fair wobec ciebie. Miałeś rację, że pogniewałeś się na mnie. Czy możemy ponownie stać się przyjaciółmi?

Siedziała na fotelu, a Gerard na kanapie naprzeciwko niej. Podczas przeprosin pochyliła się do przodu i ścisnęła jego obydwie dłonie. Gerard spojrzał przelotnie w jej rozpięty żakiet.

— Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi, Lotto. Zdenerwowałem się i potraktowałem cię szorstko. Wstydzę się tego.

Zauważyła, że spogląda na jej piersi i uśmiechnęła się pogodnie. Powoli pocierała jego ręce w swoich dłoniach.

—Miałeś rację, że się na mnie zdenerwowałeś — powtórzyła. — Byłam bardzo samolubna.

— I zmęczona — powiedział z uśmiechem.

— Wyczerpana — zauważyła. — Ale to nie tłumaczy mojego zachowania.

Lotta przesiadła się na kanapę. Sukienka jej podciągnęła się, odkrywając kolana. Kobieta dotknęła policzka Gerarda, aby poczuć jego dwudniowy zarost.

— No cóż, naprawdę zmęczyłeś mnie — powiedziała czule.

— Nic nie zrobiłem — mówił. — Sama do tego doprowadziłaś, moja kochana.

— Zrobiłeś — nalegała. — Pozwoliłeś mi użyć tego. Żeby uniknąć jakichkolwiek nieporozumień, pokazała

mu, co ma na myśli. Przez rozporek wsunęła rękę pod jego piżamę i chwyciła penisa.

— Dobrze ci wtedy służył. Żałuję, że teraz nie jest zbyt użyteczny.

— Twoja choroba go osłabiła! Jaka szkoda! Miałam nadzieję, że się odwdzięczę za tamtą noc. Czy mogę go trzymać, gdy będziemy ze sobą rozmawiać?

— Pod warunkiem, że nie będziesz mnie winić za to, że tym razem cię zawiedzie. A jak się czuje twoja rodzina?

— Są kłopoty z Maksem — zwierzyła się Lotta. — Szaleje za mną i komplikuje mi tym życie.

— Domyśliłem się tego, gdy tylko go ujrzałem. Czy twoja siostra wie o tym?

— Mam nadzieję, że nie. Tak bardzo nie chciałabym jej zranić.

— Wyglądał na bardzo opanowanego. Co ci robi? Próbuje cię całować?

— Byłbyś zdziwiony tym, jak szybko potrafi się podniecić. Wcale nie jest opanowany.

Jej ręka w piżamie sprawiała mu przyjemność i niechęć Gerarda powoli znikała.

— Naprawdę? — powiedział. — Czy chce pieścić twoje małe cycuszki?

— Jest jak ośmiornica. Gdy tylko wejdę do mieszkania, mogę być pewna, że gdzieś na mnie czyha. Moment nieuwagi i on już jest przy mnie. Dwie ręce ściskają moje pośladki, dwie piersi, dwie inne wsuwają się pod spódniczkę, a pozostałe krępują mi ręce.

Gerard roześmiał się, wyobrażając sobie go za ośmiornicę.

— Dla mnie to nie jest wcale zabawne. Jestem przerażona, że Kath zauważy nas razem i będzie miała do mnie żał.

— Wygląda na zdecydowanego faceta. Lubi robić to też z innymi kobietami, czy tylko z tobą?

— Ze mną nie wytrzymuje. Nie wierzę, żeby kiedykolwiek kochał się z kimś innym poza Kath. Twierdzi, że jest we mnie rozpaczliwie zakochany i jeżeli mu odmówię, nie wytrzyma nerwowo. Właśnie tak to wygląda. A ja czuję się strasznie winna.

— Wydaje się być trochę nieprzyjemny.

— Więcej niż nieprzyjemny. Nie uwierzyłbyś, jaki jest wściekły, kiedy wieczorem wychodzę. Kiedyś był bardzo nieuprzejmy dle Heinricha. Myślałam, że Heinrich nie wytrzyma i go uderzy. A po tym, jak wyszłam z tobą, cały dzień zadawał mi pytania: gdzie byliśmy, kogo spotkaliśmy, co robiliśmy — jakbym była dzieckiem.

— Ma powody, aby być zazdrosnym o tę noc — powiedział Gerard.

— Przypuszczam, że zabiłby mnie, gdyby się dowiedział o twojej wizycie w moim pokoju.

— Nie możesz znaleźć innego mieszkania do czasu, gdy załatwisz sprawy ze swoim mężem? Może u jakichś przyjaciół?

— Tak, ale kłopot w tym, że Maks od początku pertraktuje z adwokatem mojego męża. Jeżeli się wyprowadzę, wścieknie się i wszystko zepsuje. Przez ten czas muszę z nim mieszkać. Wiesz, że stwardniał ci i stał się miły. Czy mogę nadal go głaskać?

— Jesteś doskonałym lekarstwem na to, co mnie wykończyło. Ale nie oczekuj zbyt wiele. Myślę, że jeszcze całkowicie nie wyzdrowiałem.

— Obiecuję, że nie będę cię męczyć — uśmiechnęła się do niego, podczas gdy jej ręka delikatnie przesuwała się po całej długości jego członka.

— Nic nie mogę poradzić na twoje problemy z Maksem — powiedział. — Ale chyba sama doskonale sobie dajesz radę. Niewiele od ciebie wymaga w zamian za swoje legalne usługi.

— On jest jak zwierzę! Muszę robić dużo więcej niż myślisz.

— Tak? To brzmi interesująco. Opowiedz mi o tym, Lotto.

— Dlaczego mam ci o tym opowiadać? Myślisz, że to wszystko żarty.

— Nie, bardzo ci współczuję.

— Współczucie nic nie pomoże.

— Jesteś moją przyjaciółką i możesz mieć do mnie zaufanie — rzekł Gerard.

— Mówisz szczerze?

— Dowód masz w ręce. Zachichotała.

— Przysięgnij, że jesteś szczery, Gerardzie.

— Przysięgam na to, co mam najcenniejszego — wymamrotał.

— A co to jest?

— Gładzisz to.

— Wierzę ci. Dlatego ujawnię ci moją tajemnicę. Ale niech to zostanie pomiędzy nami. Maks przyparł mnie pewnego razu do ściany, nie mogłam się od niego uwolnić…

— Tak?

— Jego ręce obejmowały mnie silnie i bałam się, że może mi wsadzić swojego…

— Tak, jego ręka sięgnęła do twoich majteczek. Co zrobiłaś?

— Wymacałam w jego spodniach członka i szarpnęłam niego. Był bardzo podniecony i wszystko skończyło się

po paru sekundach.

— Czy robisz mi teraz tak, jak jemu wówczas?

— Nie. Tobie robię delikatny masaż, abyś poczuł się lepiej. Byłeś chory i jesteś moim przyjacielem. Maksa natomiast mocno ścisnęłam i trzepałam z całej siły. Poczerwieniał na twarzy i pobiegł się wytrzeć. Jestem pewna, że nie dało mu to rozkoszy.

— Cieszę się, że nie jestem Maksem — westchnął Gerard, przypominając sobie, jak bardzo czuł się pokrzywdzony, kiedy Lenchen obeszła się z nim brutalnie.

To szczególne wspomnienie zupełnie osłabiło jego podniecenie. Zawstydził się czując, że jego członek więdnie w rękach Lotty.

— Och, kochany — powiedziała — ty naprawdę jesteś bardzo osłabiony. Lepiej pójdę i pozwolę ci się wyspać, dopóki nie wyzdrowiejesz.

— Nie zostawiaj mnie teraz. Przy tobie czuję się dużo lepiej.

— Jeżeli tak twierdzisz. Posiedzę tutaj spokojnie i potrzymam twojego małego. Mam dużo do odrobienia za ten ostatni wieczór. Chcę, byś mi wybaczył. Bardzo cię lubię i chciałabym, abyś i ty mnie lubił. Rozumiesz? Zrobiłabym wszystko, aby cię uszczęśliwić.

— Kochana Lotta! — mruczał Gerard. Jego głowa spoczywała na jej ramieniu. — To wspaniałe uczucie — mieć cię tutaj i słuchać twego głosu. Mów jeszcze!

— Na czym to skończyłam? Och, tak — kłopoty z Maksem. Za pierwszym razem odebrało mi mowę. Uważałam go, tak jak wszyscy, za przyzwoitego i powściągliwego mężczyznę. Ale pewnego popołudnia Kath wyszła z dziećmi do parku. Siedziałam z nim i wyjaśniał mi moje sprawy. Zanim się spostrzegłam, zaniósł mnie na kanapę i włożył mi rękę pomiędzy nogi. Nie wiedziałam, co robić, gdy w następnej

sekundzie ściągnął mi majtki. Nie mogłam krzyczeć, gdyż przybiegłaby służąca i Kath dowiedziałaby się o wszystkim.

— Co więc zrobiłaś? — pytał zaciekawiony^ Gerard.

— Nie miałam wyboru. Kiedy mnie całował i grzebał w moich majtkach, rozpięłam jego spodnie i chwyciłam za penisa. Pocierałam go tak szybko, że zdążył tylko wysapać: „nie!” i zmoczył przód swojej koszuli. To była tylko samoobrona, wcale nie chciałam go dotykać.

— Ale mnie chcesz dotykać? — powiedział. — Nawet, jeżeli nie będzie takiego efektu?

— Oczywiście, że chcę. Jednak jakiś efekt już uzyskaliśmy, nieprawdaż?

— Tak — powiedział rozpromieniony. — Nie jest już małym, słabym ptaszkiem. Stał się duży i mocny!

— Po pierwszym zetknięciu z Maksem dużo myślałam o tym. Sądzę, że skoro mogę w ten sposób obronić się przed ostatecznym, to czemu tego nie robić. Na tym etapie pozostaliśmy do tej pory. Gdy tylko zaczyna się do mnie dobierać, kilka szybkich ruchów i musi skończyć. Myślisz, że dobrze robię, Gerardzie?

— Może go to nie satysfakcjonować… I prędzej, czy później znajdzie sposób, aby cię mieć.

— Nie pozwolę mu na to. Za bardzo lubię Kath, aby ryzykować rozbicie jej małżeństwa zabawianiem się z jej mężem.

— Dla niego to nie jest zabawa — powiedział Gerard. Jego ciało rozpaliło się od przyjemności, którą sprawiała mu Lotta. — Wydaje mi się, że jest obłąkany… A to może być niebezpieczne. Kiedyś mój przyjaciel robił podobnie z jedną dziewczyną… Och!

— Co on robił? — zapytała czule.

— Och, Lotto, Lotto!

— Powiesz mi później — powiedziała, a jej palce zaciskały się na jego członku, powoli doprowadzając go do

wytrysku. — Wydarzy się z tobą coś przyjemnego. Ale nie pozwolę, abyś osiągnął to-tak szybko jak ten głupi Maks.

Drugą ręką rozsunęła górną część jego piżamy i pociągnęła za sznurek spodni. Gerard obrócił głowę i patrzył na swój nabrzmiały trzonek w jej ręku.

— Zbliża się twoja wielka chwila, Gerardzie — szeptała. — Jesteś gotowy?

— Lotto, Lotto! — jęczał.

— Tak. Zrobisz to dla Lotty.

W końcu rytm jej pieszczot stał się tak szybki, że prawie bolesny. Gerarda opanował szał i mężczyzna krzyknął głośno, wytryskując potokiem nasienia w powietrze. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Runął na Lottę, a ona objęła go i przytuliła, dopóki nie odzyskał sił.

— To było bardzo efektowne — powiedziała z podziwem w głosie.

Gerard wziął głęboki oddech.

— Za chwilę ci się odwdzięczę — obiecał.