poniedziałek, 26 września 2016

Brian Freeman – Rozebrana

Elonda, kołysząc biodrami, ruszyła na drugą stronę ulicy, zatrzymując samochody ruchem ręki i obdarzając kierowców lśniącym bielą uśmiechem oraz widokiem kołyszących się piersi. Mimo pierwszej w nocy ruch był duży. W mieście obowiązywały prawa dżungli: posilaj się pod chłodną osłoną nocy, a potem znajdź cienisty zakątek, w którym prześpisz upalny dzień.

Dotarłszy do chodnika, natychmiast skręciła w bramę przy sklepie, z tylnej kieszeni dżinsów wyjęła tubkę żelu i wycisnęła trochę na palce. Wciągnęła powietrze, wsunęła dłoń pod obcisłe figi, wtarła lubrykant, po czym mocno poruszała udami i biodrami. Sztuczka stara jak świat. Och, kochanie, przy tobie jestem taka wilgotna… Tyle że ostatnio mężczyznom coraz rzadziej chodziło o tradycyjny stosunek. Albo bali się AIDS, albo nie potrafili wejść w nią na stojąco. W związku z tym decydowali się na usta.

Elonda odgarnęła włosy do tyłu, wsłuchując się w grzechotanie paciorków wplecionych w warkoczyki, obciągnęła obszyty piórami różowy top, odsłaniając do połowy ciemne sutki, a następnie położyła sobie na języku listek miętowej gumy do żucia. Kolejna sztuczka. Mężczyźni uwielbiali chłód mięty w jej gorących ustach.

Wyszedłszy z bramy, rozejrzała się w lewo i prawo, wypatrując konkurencji, ale była sama: tylko ona i ten niegrzeczny chłopiec. Światła Stripu płonęły jak ogień po drugiej stronie drogi, gdzie kasyna wysypywały się z Las Vegas Boulevard jak ziarna kukurydzy z przepełnionego kubełka z popcornem. Gold Coast i Rio migotały na północy, a przecznicę dalej wznosiła się wieża Oasis. Jednak tu, gdzie ona stała, Flamingo było pogrążone w mroku – pusty parking i sklep w starym budynku.

Elonda oparła się plecami o witrynę, wypchnęła biodra do przodu i od niechcenia skubała wargami pomalowany paznokieć. Uśmiechnąwszy się leniwie, odwróciła głowę w kierunku mężczyzny i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Szedł prosto ku niej, stąpając po walających się na chodniku ulotkach z rozebranymi panienkami. Bez wahania. To nie był jego pierwszy raz.

Kiedy się zbliżył, zmrużyła oczy. Wyglądał znajomo, ale nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna. Na pewno nie był jej stałym klientem. Widziała już jego twarz… Może w gazecie? Miał ciemne okulary, co nie ułatwiało jej zadania, ale i tak przyglądała mu się długo i uważnie, ponieważ znana postać korzystająca z płatnego seksu w Las Vegas mogła później oznaczać dodatkowe, całkiem spore pieniądze. Zatrzymał się tuż obok niej.

– Cześć.

Głos miał młodzieńczy i beztroski. Znudzony. Mówił trochę niewyraźnie.

– Cześć. – Elonda wsunęła mu palec pod koszulę i zakreśliła kółko na jego piersi. – Czy ja cię aby skądś nie znam?

– A byłaś kiedyś w Iowa?

Kmiotek o znajomej twarzy, pomyślała. Niech to szlag.

– To tam, gdzie mnóstwo krów i zboża, zgadza się? I gdzie łatwo wdepnąć w łajno? Nie, dzięki.

Rozejrzała się w prawo i w lewo w poszukiwaniu radiowozu, ale wśród sunących szosą hummerów, limuzyn i pikapów nie dostrzegła nic niepokojącego. Przecznicę dalej, przy Oasis, jakiś człowiek czekał na autobus, zerkając co chwila na zegarek. W przeciwnym kierunku nie było nikogo. Czysto.

– Pieprzonko czy ssanko? – zapytała.

W odpowiedzi wysunął język i zatrzepotał nim. Poczuła wyraźną woń ginu. Podała mu cenę, a on wyciągnął z kieszeni dwa zmięte banknoty. Położyła mu otwartą dłoń na piersi, lekko popchnęła w głąb bramy, po czym uklękła i rozpięła mu spodnie. Zerknęła w górę; miał zamknięte oczy i co najmniej dwudniową jasną szczecinę na podbródku.

Zaczęła liczyć w myślach. To była jej prywatna gra, coś dla umilenia czasu, odpowiednik słuchawek iPoda na uszach urzędniczek stukających całymi dniami w klawiaturę. Jeden, dwa, trzy, cztery. Jeszcze żaden nie wytrwał do stu. Większość nie wytrzymywała nawet do dziesięciu.

Potrzebowała trochę czasu, żeby go postawić. To pewnie przez ten gin, pomyślała. Pracowała nadal i doczekała się reakcji. Usłyszała głęboki, gardłowy pomruk rozkoszy. Kiedy ponownie podniosła wzrok, stwierdziła, że mężczyzna ma otwarte usta.

Trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery.

Był blisko. Poruszał biodrami, zaczynał w nią wchodzić, ssała więc coraz mocniej i szybciej poruszała głową.

Trzydzieści dziewięć.

Do jej uszu dotarł stukot ciężkich butów. Ktoś zbliżał się od kasyna. Znowu zerknęła w górę, ale kmiotek był już na innej planecie i niczego nie słyszał. Odgłos kroków stawał się coraz głośniejszy. W gruncie rzeczy mało ją to obchodziło. Wciąż ją podglądano, wciąż słyszała oburzone szepty ludzi, którzy w głębi ducha marzyli, żeby to przed nimi klęczała tak na chodniku. Jeśli ten akurat spojrzy w ich stronę, to niech się dobrze bawi.

Czterdzieści pięć. Czterdzieści sześć. Kmiotek był już bliski eksplozji.

Kroki zbliżyły się jeszcze bardziej, po czym zatrzymały się za jej plecami. Elonda usłyszała szelest materiału i metaliczne kliknięcie. Kmiotek jęczał głośno z zamkniętymi oczami.

Poczuła się nieswojo: ten gość tuż za nią, tak blisko… Ogarnęły ją złe przeczucia, zjeżyły jej się włoski na karku. Wiedziała, że on tam wciąż jest, choć nawet nie słyszała jego oddechu. Czuła na sobie wzrok nieznajomego. Szósty zmysł – coś takiego wyrabia w sobie każdy, kto wystarczająco długo żyje na ulicy – podszepnął jej, że zanosi się na coś okropnego.

Wysunęła członka z ust, przygryzła wargę i spojrzała w górę. Wiedziała, że się nie obejrzy, choćby nie wiadomo co. Kmiotek natychmiast otworzył oczy i z wściekłością wykrzywił usta, ale wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił, gdy tylko dostrzegł stojącego za jej plecami człowieka.

– Co jest, do…

Gniew zamienił się w zdumienie. Wytrzeszczył oczy, na twarzy pojawiło się niedowierzanie.

A chwilę potem już nie miał twarzy.

Do uszu Elondy dotarł najgłośniejszy dźwięk, jaki w życiu słyszała, można go było porównać jedynie do gwałtownej eksplozji wulkanu. Na czole kmiotka wykwitło trzecie oko, głowa opadła mu w przód, tak że Elonda mogła spojrzeć prosto w otwór w jego czaszce, skąd obficie płynęła krew. Chwilę potem mężczyzna osunął się, przygważdżając ją do ziemi. Strumyki krwi popłynęły po jej ciele jak wijące się robaki. Poczuła smród moczu i kału.

Wreszcie przypomniała sobie, żeby krzyczeć. Zamknęła oczy i wrzasnęła ile sił w płucach, krzyczała i krzyczała, ale nikt jej nie słyszał. Nie zatrzymał się żaden samochód. Kiedy umilkła, usłyszała miarowy odgłos oddalających się spokojnie kroków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz