poniedziałek, 26 września 2016

Cyrian Amberlake – Tatuaż nocy

Pokój był ciemny. Ktoś wyłączył światło. Josephine ledwo mogła rozróżnić zarysy mebli.

Pamiętała, że był drugi kontakt, sznur znajdował się u wezgłowia łóżka. Zrobiła krok w tym

kierunku…

Podszedł do niej z tyłu i położył ręce na ramionach. Zatrzymała się, walcząc przez chwilę z

własną przekorą.

– Nie odwracaj się – powiedział. Jego głos był ciepły i przyjemny.

Josephine stała chwilę w milczeniu, szybko oddychając, zwrócona w kierunku ściany

pogrążonej w ciemności.

Wsunął coś do jej dłoni: małe, twarde, prostokątne. Josephine wiedziała, co to jest. Ścisnęła

przedmiot mocno palcami. Ręce gościa przesunęły się w kierunku jej gardła i twarzy;

obmacywał ją delikatnie, jakby był ślepcem próbującym ją rozpoznać.

Czuła przez ręcznik dotyk jego dłoni. Rozluźniła zwój materiału. Ściągnął go z jej ciała i

odrzucił na bok. Usłyszała miękki szelest, gdy zetknął się z podłogą. Ręce gościa dotykały i

ściskały jej biust, po czym wędrowały pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunął się do

niej bliżej. Lewą rękę zagłębił pomiędzy jej uda, dotknął pachwiny delikatnie pocierając,

podczas gdy prawa dłoń pieściła pośladek. Josephine zaczerpnęła powietrza. Pochyliła się w

przód, poddając się jego penetracji. Nagle odsunął się od niej. Stała niezdecydowana pragnąc

się odwrócić ale pamiętała, że zabronił jej tego.

Wydawało się jej, że stoi tak bardzo długo.

Złapała się na tym, że wytęża słuch aby usłyszeć jego oddech. Ale nie słyszała nic. Była

ciekawa, kim jest Wiedziała, że to nie ma i nie będzie miało znaczenia. Jednak nie mogła

pohamować swojej ciekawości.

Właśnie wtedy powiedział:

– Zapal świece.

Josephine podeszła do kominka. Spojrzała na to, co trzymała w dłoni – na przedmiot, który on

tam umieścił. To był element gry, kamyczek domina. Położyła go na kominku, wzięła leżące

tam zapałki i przeszła wokół pokoju zapalając świece. On cały czas kroczył za nią, trzymając

się tuż za jej plecami. Minęła wilgotny ręcznik leżący na podłodze, ale nie zatrzymała się, aby

go podnieść. Nawet na niego nie spojrzała, całą uwagę poświęcając zapalanym przez siebie

świecom. Czuła, że pozostawia za sobą ślad światła, że każda świeczka którą zapala, obnaża

ją coraz bardziej; czuła utkwiony w niej wzrok. Czy ją podziwiał? Czy pobudzał go jej

widok? Czy jest zaborczy czy uległy, jak służący w jej pracy? A może nią gardzi? Czy znał ją

wcześniej i odczuł odrazę do jej osoby za to, że wróciła tu znowu? Czy pogardzał nią za to, że

trafiła na niego ponownie, kimkolwiek był?

Żadna z tych rzeczy również nie miała znaczenia. Josephine uświadomiła sobie, że jest

zdenerwowana. Była tu dawno temu. Odzwyczaiła się od dotyku, zbyt przyzwyczajona do

metod stosowanych w świecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad

kolegami i konkurentami, poszukiwania wpływów i korzyści. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne

były opinie ani decyzje. Gdy przypomniała sobie o tym, odprężyła się. Spłynął na nią długo

oczekiwany spokój. Zapaliła ostatnią świecę.

– Obróć się – powiedział. – Pozwól mi cię zobaczyć.

Odwróciła się.

Ujrzała go na wpół leżącego na łóżku. Był smagłym młodym mężczyzną, w przyzwoitym,

ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie był żadnym z tych facetów, z którymi miała

poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda była trudna do określenia.

„Wschodnioeuropejska”- pomyślała.

Marynarkę miał rozpiętą. Ręce złożył pieszczotliwym gestem na żołądku. Złoty sygnet na

palcu odbijał światło świec. Dłonie miał wąskie. Josephine ciągle czuła miejsca, których

dotykał. Jego taksujący wzrok także spoczywał na tych miejscach. Czuła jego oczy na swym

biuście, szczególnie na tatuażu między piersiami. Zobaczyła, że walizka leży u jego stóp,

otwarta, a rzeczy znajdujące się w niej, w nieładzie. Musiał w nich szperać. Nie był to ten

rodzaj przedmiotów, których można by się spodziewać w walizce zamożnej kobiety interesu.

– Ubierz się teraz – powiedział. Josephine była zaskoczona.

– Ubrać się? Uniósł brwi.

– Poddajesz to w wątpliwość?

– Nie – powiedziała szybko Josephine. – Oczywiście, że nie. Wskazał na walizkę.

– Pończochy – powiedział – będą odpowiednie. I buty.

– Oczywiście – odrzekła Josephine.

– Nie ma potrzeby o tym mówić – powiedział do niej.

– Przepraszam – odpowiedziała automatycznie.

– Ani przepraszać – powiedział. – Twoja skrucha jest pewna. Możesz zbliżyć się do łóżka.

Josephine spuściła wzrok i podeszła do łóżka. Po omacku zlustrowała walizkę, znalazła pas

od podwiązek – ten czarny, ozdobiony mnóstwem drobnych koronek – i założyła go na biodra.

Znalazła pończochy, również czarne, świeżą paczkę. Zdjęła celofan. Wyjęła każdą pończochę

oddzielnie, zrolowała w dłoniach przed nałożeniem i naciągnęła przypinając je do podwiązek.

Kolejno stawiała stopy na łóżku, wygładzając pończochy na nogach i prostując szwy. Czuła,

że mężczyzna ją obserwuje. Ona na niego nie patrzyła. Buty były lśniąco czarne, a obcasy na

tyle wyższe, że nie mogłaby ich ubrać na żadną inną okazję. Włożyła je i stanęła przed nim.

Oczy wciąż miała spuszczone.

– Jeszcze jedna rzecz – powiedział. Pogrzebała w walizce i znalazła ją.

– Przynieś to tutaj – rozkazał.

Ujęła to w obie dłonie i podała nie patrząc mu w twarz. Był to kołnierzyk z czarnej, miękkiej

skórki. Wziął go z jej rąk.

– Uklęknij – powiedział, a gdy wykonała polecenie, założył go jej na szyję.

Pozostawił ją przez chwilę w tej pozycji, aby rozkoszować się całkowitym

podporządkowaniem. Ktoś inny na jego miejscu pieściłby jej głowę, gdy tak przed nim

klęczała. Ale nie on. Nawet jej nie dotknął.

– A teraz wstań – powiedział. – Twarzą do ściany, Josephine podeszła do szafy i stanęła w

rogu, czując swoje

wywyższenie w tych niezwykłych butach. Wpatrując się w

ścianę, złączyła palce i splotła ręce na głowie.

Słyszała jego kroki za sobą i cichy głos, tuż przy uchu:

– Złącz ręce z tyłu.

Usłuchała go i poczuła dotyk zimnego metalu, gdy zakładał jej kajdanki, wpierw wokół jej

lewego, a następnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogładził jej nagie pośladki, po czym

zostawił ją. Usłyszała, jak wracał do łóżka: ciche skrzypnięcie sprężyn, gdy się na nim kładł.

– Widzę, że dawno nie miałaś z tym do czynienia – powiedział.

Josephine nie odpowiedziała.

– Dlaczego znalazłaś się tutaj? – zapytał.

Wargi Josephine były suche. Oblizała je ukradkiem.

– Możesz odpowiedzieć – powiedział głosem, w którym czuło się rezerwę.

– Jestem tu, aby słuchać – odpowiedziała Josephine przez zaciśnięte gardło.

– Posłuszeństwo – powiedział. – W Estwych posłuszeństwo jest obowiązkiem. Czyżbyś o tym

zapomniała?

– Nie byłam do tej pory posłuszna nikomu, tylko sobie samej – odparła Josephine.

– Istotnie? – zadrwił. – Co w takim razie powinienem z tobą zrobić?

Mówił to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla prześmiewców akcentem.

Josephine wzięła głęboki oddech.

– Oczekuję kary – powiedziała.

– Karcącego potraktowania – powiedział. – Czy mam się tym zająć?

Josephine uświadomiła sobie, że wpatruje się tępo w ścianę. Zamknęła oczy.

– Tak, sir – powiedziała. – Tak, mistrzu.

– Możesz mnie o to poprosić – powiedział.

Josephine czuła, jakby podłoga pod nią się rozstąpiła. Chciała ugiąć nogi w kolanach, ale

wiedziała, że nie ma przyzwolenia.

– Mistrzu – powiedziała. – Byłam nieposłuszna i samowolna i proszę o ukaranie mnie.

Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła się lepiej i pewniej. Otworzyła oczy. Wciąż stała

przed ścianą, z rękami na plecach, ale z większą pewnością siebie.

– Jaki stopień dyscypliny byłby dla ciebie odpowiedni? – zapytał.

Ponownie zamknęła oczy.

– Surowy – odpowiedziała, a jej glos w tym momencie był na granicy szeptu.

– Surowa dyscyplina – powtórzył zrównoważonym tonem. -W porządku, cała noc przed nami.

Josephine nie powiedziała ani słowa. W pokoju było ciepło. Nie drżała. Czekała. Znikąd nie

dobiegał żaden dźwięk. Dom sprawiał wrażenie wyludnionego. Po chwili usłyszała jego

obecność. Spięła się mimowolnie, ale on nie podszedł do niej. Usłyszała dźwięk

przypominający pisk bobrów. Widocznie przesuwał jakiś mebel.

– Obróć się teraz – powiedział.

Odwróciła się. Przesunął fotel w puste miejsce pomiędzy łóżkiem i kominkiem.

– Podejdź tu – rozkazał.

Wyprowadził ją z rogu i ustawił za oparciem fotela.

– Pochyl się nad poręczą.

Josephine przechyliła się przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalały na to ręce skute na

plecach. Straciła równowagę – jej głowa znalazła się na poduszce fotela a tyłek w powietrzu.

Ramiona miała niezgrabnie wykręcona plecach. Obróciła głowę w jedną stronę, tak że

policzek dotknął obicia. Materiał był szorstki, śmierdział kurzem i wiekiem. Jednym okiem

mogła dostrzec nogę od łóżka, róg swojej walizki i drzwi prowadzące do sypialni.

Wydawało jej się, że się poruszył, ale nie wiedziała w którym kierunku. Czekała, aby poczuć

jego dotyk. Wtedy usłyszała go, gdzieś przy kominku. Dotarł do niej nieśmiały dźwięk

skrzypiącego dzwonka. Minęła minuta lub dwie. Rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedział wyraźnie,

Drzwi otworzyły się i weszła służąca. To była Lucy, ta sama Lucy, która niecałą godzinę

temu tu, w tym pokoju, obnażała swój tyłek na życzenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzała się

Josephine, półnagiej, przewieszonej przez poręcz krzesła. Jej twarz nie zdradzała żadnego

szczególnego uczucia. Patrzyła ponad nią.

– Tak, sir? – powiedziała.

– Przynieś mi koniak, Lucy, proszę.

– Tak, sir – powiedziała Lucy. – A dla pani?

Nastąpiła przerwa. Kątem oka Josephine ujrzała go przy łóżku, przeglądającego zawartość jej

walizki Słyszała brzęk metalu i cichutki szelest skóry.

– Dla pani nic – powiedział.

– Dziękuję, sir – powiedziała Lucy i wyszła.

Stał chwilę koło drzwi, potem okrążył Josephine i podszedł do niej od tyłu. Dotknął ją tak, jak

ona sama dotykała Lucy, służącą, gładząc rękami jej tyłek, obłości i szczeliny. Macając ciało,

czuł ciężar pośladków i napięcie skóry. Pomiędzy udami natrafił na wilgotną fałdę, zanurzył

palce i pozwolił im tam baraszkować przez moment.

Następnie okrążył krzesło i stanął z przodu tak, by mogła go widzieć. Kucnął przed nią,

podciągając nogawki spodni. Uniósł rękę i zaczął pieścić jej włosy. Josephine czuła, że drży z

oczekiwania.

– Chcesz knebel? – zapytał ją. – Czy wolisz krzyczeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz