Pokój był ciemny. Ktoś wyłączył światło. Josephine ledwo mogła rozróżnić zarysy mebli.
Pamiętała, że był drugi kontakt, sznur znajdował się u wezgłowia łóżka. Zrobiła krok w tym
kierunku…
Podszedł do niej z tyłu i położył ręce na ramionach. Zatrzymała się, walcząc przez chwilę z
własną przekorą.
– Nie odwracaj się – powiedział. Jego głos był ciepły i przyjemny.
Josephine stała chwilę w milczeniu, szybko oddychając, zwrócona w kierunku ściany
pogrążonej w ciemności.
Wsunął coś do jej dłoni: małe, twarde, prostokątne. Josephine wiedziała, co to jest. Ścisnęła
przedmiot mocno palcami. Ręce gościa przesunęły się w kierunku jej gardła i twarzy;
obmacywał ją delikatnie, jakby był ślepcem próbującym ją rozpoznać.
Czuła przez ręcznik dotyk jego dłoni. Rozluźniła zwój materiału. Ściągnął go z jej ciała i
odrzucił na bok. Usłyszała miękki szelest, gdy zetknął się z podłogą. Ręce gościa dotykały i
ściskały jej biust, po czym wędrowały pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunął się do
niej bliżej. Lewą rękę zagłębił pomiędzy jej uda, dotknął pachwiny delikatnie pocierając,
podczas gdy prawa dłoń pieściła pośladek. Josephine zaczerpnęła powietrza. Pochyliła się w
przód, poddając się jego penetracji. Nagle odsunął się od niej. Stała niezdecydowana pragnąc
się odwrócić ale pamiętała, że zabronił jej tego.
Wydawało się jej, że stoi tak bardzo długo.
Złapała się na tym, że wytęża słuch aby usłyszeć jego oddech. Ale nie słyszała nic. Była
ciekawa, kim jest Wiedziała, że to nie ma i nie będzie miało znaczenia. Jednak nie mogła
pohamować swojej ciekawości.
Właśnie wtedy powiedział:
– Zapal świece.
Josephine podeszła do kominka. Spojrzała na to, co trzymała w dłoni – na przedmiot, który on
tam umieścił. To był element gry, kamyczek domina. Położyła go na kominku, wzięła leżące
tam zapałki i przeszła wokół pokoju zapalając świece. On cały czas kroczył za nią, trzymając
się tuż za jej plecami. Minęła wilgotny ręcznik leżący na podłodze, ale nie zatrzymała się, aby
go podnieść. Nawet na niego nie spojrzała, całą uwagę poświęcając zapalanym przez siebie
świecom. Czuła, że pozostawia za sobą ślad światła, że każda świeczka którą zapala, obnaża
ją coraz bardziej; czuła utkwiony w niej wzrok. Czy ją podziwiał? Czy pobudzał go jej
widok? Czy jest zaborczy czy uległy, jak służący w jej pracy? A może nią gardzi? Czy znał ją
wcześniej i odczuł odrazę do jej osoby za to, że wróciła tu znowu? Czy pogardzał nią za to, że
trafiła na niego ponownie, kimkolwiek był?
Żadna z tych rzeczy również nie miała znaczenia. Josephine uświadomiła sobie, że jest
zdenerwowana. Była tu dawno temu. Odzwyczaiła się od dotyku, zbyt przyzwyczajona do
metod stosowanych w świecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad
kolegami i konkurentami, poszukiwania wpływów i korzyści. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne
były opinie ani decyzje. Gdy przypomniała sobie o tym, odprężyła się. Spłynął na nią długo
oczekiwany spokój. Zapaliła ostatnią świecę.
– Obróć się – powiedział. – Pozwól mi cię zobaczyć.
Odwróciła się.
Ujrzała go na wpół leżącego na łóżku. Był smagłym młodym mężczyzną, w przyzwoitym,
ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie był żadnym z tych facetów, z którymi miała
poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda była trudna do określenia.
„Wschodnioeuropejska”- pomyślała.
Marynarkę miał rozpiętą. Ręce złożył pieszczotliwym gestem na żołądku. Złoty sygnet na
palcu odbijał światło świec. Dłonie miał wąskie. Josephine ciągle czuła miejsca, których
dotykał. Jego taksujący wzrok także spoczywał na tych miejscach. Czuła jego oczy na swym
biuście, szczególnie na tatuażu między piersiami. Zobaczyła, że walizka leży u jego stóp,
otwarta, a rzeczy znajdujące się w niej, w nieładzie. Musiał w nich szperać. Nie był to ten
rodzaj przedmiotów, których można by się spodziewać w walizce zamożnej kobiety interesu.
– Ubierz się teraz – powiedział. Josephine była zaskoczona.
– Ubrać się? Uniósł brwi.
– Poddajesz to w wątpliwość?
– Nie – powiedziała szybko Josephine. – Oczywiście, że nie. Wskazał na walizkę.
– Pończochy – powiedział – będą odpowiednie. I buty.
– Oczywiście – odrzekła Josephine.
– Nie ma potrzeby o tym mówić – powiedział do niej.
– Przepraszam – odpowiedziała automatycznie.
– Ani przepraszać – powiedział. – Twoja skrucha jest pewna. Możesz zbliżyć się do łóżka.
Josephine spuściła wzrok i podeszła do łóżka. Po omacku zlustrowała walizkę, znalazła pas
od podwiązek – ten czarny, ozdobiony mnóstwem drobnych koronek – i założyła go na biodra.
Znalazła pończochy, również czarne, świeżą paczkę. Zdjęła celofan. Wyjęła każdą pończochę
oddzielnie, zrolowała w dłoniach przed nałożeniem i naciągnęła przypinając je do podwiązek.
Kolejno stawiała stopy na łóżku, wygładzając pończochy na nogach i prostując szwy. Czuła,
że mężczyzna ją obserwuje. Ona na niego nie patrzyła. Buty były lśniąco czarne, a obcasy na
tyle wyższe, że nie mogłaby ich ubrać na żadną inną okazję. Włożyła je i stanęła przed nim.
Oczy wciąż miała spuszczone.
– Jeszcze jedna rzecz – powiedział. Pogrzebała w walizce i znalazła ją.
– Przynieś to tutaj – rozkazał.
Ujęła to w obie dłonie i podała nie patrząc mu w twarz. Był to kołnierzyk z czarnej, miękkiej
skórki. Wziął go z jej rąk.
– Uklęknij – powiedział, a gdy wykonała polecenie, założył go jej na szyję.
Pozostawił ją przez chwilę w tej pozycji, aby rozkoszować się całkowitym
podporządkowaniem. Ktoś inny na jego miejscu pieściłby jej głowę, gdy tak przed nim
klęczała. Ale nie on. Nawet jej nie dotknął.
– A teraz wstań – powiedział. – Twarzą do ściany, Josephine podeszła do szafy i stanęła w
rogu, czując swoje
wywyższenie w tych niezwykłych butach. Wpatrując się w
ścianę, złączyła palce i splotła ręce na głowie.
Słyszała jego kroki za sobą i cichy głos, tuż przy uchu:
– Złącz ręce z tyłu.
Usłuchała go i poczuła dotyk zimnego metalu, gdy zakładał jej kajdanki, wpierw wokół jej
lewego, a następnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogładził jej nagie pośladki, po czym
zostawił ją. Usłyszała, jak wracał do łóżka: ciche skrzypnięcie sprężyn, gdy się na nim kładł.
– Widzę, że dawno nie miałaś z tym do czynienia – powiedział.
Josephine nie odpowiedziała.
– Dlaczego znalazłaś się tutaj? – zapytał.
Wargi Josephine były suche. Oblizała je ukradkiem.
– Możesz odpowiedzieć – powiedział głosem, w którym czuło się rezerwę.
– Jestem tu, aby słuchać – odpowiedziała Josephine przez zaciśnięte gardło.
– Posłuszeństwo – powiedział. – W Estwych posłuszeństwo jest obowiązkiem. Czyżbyś o tym
zapomniała?
– Nie byłam do tej pory posłuszna nikomu, tylko sobie samej – odparła Josephine.
– Istotnie? – zadrwił. – Co w takim razie powinienem z tobą zrobić?
Mówił to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla prześmiewców akcentem.
Josephine wzięła głęboki oddech.
– Oczekuję kary – powiedziała.
– Karcącego potraktowania – powiedział. – Czy mam się tym zająć?
Josephine uświadomiła sobie, że wpatruje się tępo w ścianę. Zamknęła oczy.
– Tak, sir – powiedziała. – Tak, mistrzu.
– Możesz mnie o to poprosić – powiedział.
Josephine czuła, jakby podłoga pod nią się rozstąpiła. Chciała ugiąć nogi w kolanach, ale
wiedziała, że nie ma przyzwolenia.
– Mistrzu – powiedziała. – Byłam nieposłuszna i samowolna i proszę o ukaranie mnie.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła się lepiej i pewniej. Otworzyła oczy. Wciąż stała
przed ścianą, z rękami na plecach, ale z większą pewnością siebie.
– Jaki stopień dyscypliny byłby dla ciebie odpowiedni? – zapytał.
Ponownie zamknęła oczy.
– Surowy – odpowiedziała, a jej glos w tym momencie był na granicy szeptu.
– Surowa dyscyplina – powtórzył zrównoważonym tonem. -W porządku, cała noc przed nami.
Josephine nie powiedziała ani słowa. W pokoju było ciepło. Nie drżała. Czekała. Znikąd nie
dobiegał żaden dźwięk. Dom sprawiał wrażenie wyludnionego. Po chwili usłyszała jego
obecność. Spięła się mimowolnie, ale on nie podszedł do niej. Usłyszała dźwięk
przypominający pisk bobrów. Widocznie przesuwał jakiś mebel.
– Obróć się teraz – powiedział.
Odwróciła się. Przesunął fotel w puste miejsce pomiędzy łóżkiem i kominkiem.
– Podejdź tu – rozkazał.
Wyprowadził ją z rogu i ustawił za oparciem fotela.
– Pochyl się nad poręczą.
Josephine przechyliła się przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalały na to ręce skute na
plecach. Straciła równowagę – jej głowa znalazła się na poduszce fotela a tyłek w powietrzu.
Ramiona miała niezgrabnie wykręcona plecach. Obróciła głowę w jedną stronę, tak że
policzek dotknął obicia. Materiał był szorstki, śmierdział kurzem i wiekiem. Jednym okiem
mogła dostrzec nogę od łóżka, róg swojej walizki i drzwi prowadzące do sypialni.
Wydawało jej się, że się poruszył, ale nie wiedziała w którym kierunku. Czekała, aby poczuć
jego dotyk. Wtedy usłyszała go, gdzieś przy kominku. Dotarł do niej nieśmiały dźwięk
skrzypiącego dzwonka. Minęła minuta lub dwie. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedział wyraźnie,
Drzwi otworzyły się i weszła służąca. To była Lucy, ta sama Lucy, która niecałą godzinę
temu tu, w tym pokoju, obnażała swój tyłek na życzenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzała się
Josephine, półnagiej, przewieszonej przez poręcz krzesła. Jej twarz nie zdradzała żadnego
szczególnego uczucia. Patrzyła ponad nią.
– Tak, sir? – powiedziała.
– Przynieś mi koniak, Lucy, proszę.
– Tak, sir – powiedziała Lucy. – A dla pani?
Nastąpiła przerwa. Kątem oka Josephine ujrzała go przy łóżku, przeglądającego zawartość jej
walizki Słyszała brzęk metalu i cichutki szelest skóry.
– Dla pani nic – powiedział.
– Dziękuję, sir – powiedziała Lucy i wyszła.
Stał chwilę koło drzwi, potem okrążył Josephine i podszedł do niej od tyłu. Dotknął ją tak, jak
ona sama dotykała Lucy, służącą, gładząc rękami jej tyłek, obłości i szczeliny. Macając ciało,
czuł ciężar pośladków i napięcie skóry. Pomiędzy udami natrafił na wilgotną fałdę, zanurzył
palce i pozwolił im tam baraszkować przez moment.
Następnie okrążył krzesło i stanął z przodu tak, by mogła go widzieć. Kucnął przed nią,
podciągając nogawki spodni. Uniósł rękę i zaczął pieścić jej włosy. Josephine czuła, że drży z
oczekiwania.
– Chcesz knebel? – zapytał ją. – Czy wolisz krzyczeć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz