poniedziałek, 26 września 2016

Benoite Groult – Sól życia

Gawain pierwszy wraca do chłodnego pokoju. Zdejmuje narzutę i przykrycie: rozciąga się przed nimi łóżko, dziewicza plaża, biała mapa, gdzie zaznaczą wyspy i kontynenty. Zdzierają z siebie ubrania i złączeni ustami, dokonują lustracji boków, ud, na pozór ciekawi wklęsłości lędźwi, łuku pośladków, poddając się gęsto zarośniętej części płci, która nieubłagalnie ich do siebie zbliża: odgadują to po ogarniającym ich drżeniu właśnie owej płci, odgadują także, iż niebawem się zjednoczą i więcej nie rozstaną.

Padają wtedy na łóżko, badają się dokładniej, rozpoznają, na nowo wzajem biorą się w posiadanie gestami niewprawnych kochanków, które wydają się jeszcze zachwycająco bezwstydne. George uśmiechając się w duchu odnajduje gałki Gawaina, ciasno przylegające, niemal przyklejone do pachwiny; rozpoznałaby je pośród tysiąca innych… to znaczy pośród sześciu czy siedmiu par innych. Pieści je przez chwilę, raczej z grzeczności niż z potrzeby, po czym przechodzi do tego, co ją naprawdę interesuje. Po mdłych w dotyku jądrach penis wydaje się zbudowany z prawdziwszej, naturalniejszej materii. Obmacując go, George po raz

kolejny zdumiewa się jego konsystencją; nie jest twardy jak drewno ani nawet jak korek, jest dokładnie tak twardy i aksamitny, jak każdy inny penis w tym samym stopniu ogarnięty uniesieniem.

Uważnie bada go samym tylko kciukiem i palcem wskazującym od góry do dołu, uśmiechając się za każdym razem, kiedy szarpie głową niczym koń. Jest gładki jak pień palmy kokosowej i jak ona czasem osobliwie wygięty, koloru jasnobeżowego, wcale nie siny. George stwierdza, że słowo «nabrzmiały» w ogóle do niego nie pasuje. Jego okrąglutka główka, uwolniona teraz od swojej woalki, przypomina jej żołnierski hełm o wypukłym brzegu, który wyrzeźbił jej na lasce pewien rekonwalescent w szpitalu w Concarneau. Naciska penisa dłonią i przez chwilę zabawia się lękiem przed jego natarciem, dochodzi do wniosku, że jest ono niewykonalne, z góry skazane na porażkę w tym ciasnym kanale, gdzie ona sama czasem z trudem wciska tampon higieniczny! Gawain ma zbyt wielkie dla niej wymiary, to rzecz oczywista.

– Nie ma pan przypadkiem takiego samego modelu, tylko o numer mniejszego? – szepcze mu do ucha. – Z tym nie da rady…

W odpowiedzi jeszcze grubnie, łobuz. A równocześnie George delektuje się swoim strachem, rosnącym zapałem Gawaina, mocującego się między chęcią popieszczenia jej jeszcze a gwałtownym pragnieniem eksplodowania w niej zaraz, natychmiast.

Miłośnie, bohatersko zaczyna z wolna podejście, wszystkimi pięcioma palcami kreśląc koncentryczne kręgi wokół kobiecej płci, która naraz, tak dla niego, jak i dla niej, staje się centrum świata, oceanem, gdzie można się pogrążyć, gdzie można zatonąć. George zastyga w bezruchu, aby niczego nie stracić z tego wiru, który się w nią wdziera, jednakże dotknięcie śliskich warg każe Gawainowi poniechać wszystkiego i wtargnąć w ciepłą otchłań.

I bez żadnych subtelności ani fiorytur, nie będąc w stanie dostosować się do jej rytmu, zmierza wprost ku własnej rozkoszy wiedziony przez tego brutala, który się w nim zrodził i żąda pierwszeństwa. Zapominają się niebawem oboje w nieruchomej strefie, gdzie pożądanie zlewa się z rozkoszą, która odradza znów pożądanie, a niepodobna odróżnić jednego od drugiego ani decydować o początku czy końcu.

– Wybacz, że tak się spieszę. Wybacz – powtarza Gawain, ona odpowiada, że lubi, jeśli czasem jest brutalny, on zaś nie wierzy jej i George kocha tego mężczyznę również dlatego: że nie karmi się elementarną pewnością, iż kobiety chcą być zniewalane.

– Musiałem się tam znaleźć, nie mogłem dłużej czekać – szepcze. – Nawet jeśli sprawiam ci przykrość. Wybacz.

– Sprawiasz mi przyjemność – odpowiada George, obejmując go mocniej.

Odpoczywa w niej wreszcie, niby Oblubieniec z Pieśni nad Pieśniami obłudnie znieruchomiały i rozkosznie ciężki. Ten ciężar George także kocha, podobnie jak kocha to nienaturalne zawieszenie broni. Wkrótce Gawain szuka jej warg i znowu nie mogą mówić, lecz informacje zostały przesłane, wszystkie przekaźniki się włączają. George najpierw czuje, jak jego penis, niczym nadmuchiwana dętka rowerowa, na powrót zrywami nabiera kształtów; potem zaś jego ruchy, zrazu bardzo wolne, aż cal po calu bezwstydny gość zajmuje miejsce, wypełnia całą wolną przestrzeń i jeszcze się rozpycha, naciąga ścianki, odsuwa dno, gdy się na nie natyka.

– Rozgość się, czuj się jak u siebie – szepcze mu w usta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz