poniedziałek, 26 września 2016

Gwen Treverec – Rosalie

— Gdzie pani jest? — zapytałem.

— Tutaj!

Owo „tutaj” nic mi nie mówiło, lecz samo brzmienie jej głosu wskazało kierunek. Pokój Rosalie znajdował się z drugiej strony salonu. Udałem się tam.

Pani domu (a zarazem i moja!) stała odwrócona do mnie plecami. Była właśnie w trakcie ściągania sukni przez głowę, w oczywistym zamiarze zmiany stroju. Raz jeszcze stwierdziłem, że zdołała zachować bardzo piękne ciało, z wdzięcznymi ramionami, jędrnym biustem, okrągłymi biodrami, zda się toczonymi udami i delikatną Unią łydek.

Podszedłem do niej.

— Proszę się nie ruszać — powiedziałem szeptem. Wziąłem ją w ramiona i począłem całować jej plecy, zstępując z góry w dół. Kiedy dotarłem do wklęsłości tuż przy lędźwiach, popchnąłem ją łagodnie. Ciągle jeszcze trzymała ramiona wzniesione do góry. Straciła równowagę i padła ze śmiechem na łóżko.




— Niech pan przestanie! — zawołała głosem zduszonym przez materię sukni.

Lecz ja nie przestawałem. Ściągnąłem jej oburącz rajstopy i majtki, odsłaniając iście dziewczęce półgęski: nie za tłuste, ale dość dobrze umięśnione, bez jednej zmarszczki. Wsunąłem pomiędzy nie język.

Przeszkadzały mi fatałaszki, nie, pozwalając jej rozewrzeć nóg. Zerwałem je nagłym gestem. Protestowała wprawdzie pod swą „maską”, niemniej uklękła, dzięki czemu jej tyłeczek się napiął. Znów jąłem czynić użytek z języka.

Oddając się tym lingwistycznym zabiegom, rozpiąłem pasek, zsunąłem w dół zamek rozporka i wydobyłem na wierzch swojego kolibra. Był w pełnej formie.

Nie zdejmując spodni, skarpetek ani też butów, spocząłem na Rosalie wsuwając mojego grdysia pomiędzy jej uda.

Poczułem, że cała drży.

Jak wiele kobiet, które akurat nie miały dzieci, będąc już blisko sześćdziesiątki zachowała szczupłą aksamitną myszkę, taką samą jak w okresie młodości. Zapewne nie była ona dotąd zbyt często używana. Jeżeli dobrze zro-zumiałem, zapewne pięć czy szęść lat temu postanowiła zmienić swoją konduitę, a potrafiła zawsze nader in-teligentnie dobierać sobie partnerów.

Zda się miażdżyła rozkosznie klingę mego rapiera. Nabrałem więc tempa.

Najsampierw wsunąłem jej ręce pod brzuch, ażeby pomieścić pępek, a następnie piersi, czyniąc to poprzez stanik, który wciąż zachowała na sobie.

Spod sukni, z którą przestała się już szamotać, usłyszałem jej stłumione wezwanie:

— Ach, Gwen, Gwen — powtarzała. — Ach, Gwen-nie… Bierz mnie całą.

Cóż, właśnie się do tego przymierzałem.

Uniósłszy się lekko wsunąłem moją prawą rękę pod mój własny brzuch, osiągnąłem szczyt jej bruzdy i wcisnąłem się w nią głębiej A potem wprowadziłem palec serdeczny do jej stokrotki i zacząłem nim wyczyniać przeróżne igraszki.

Jej jęk stał się z nagła bardziej ochrypły i wyraźniejszy.

— Głębiej, mój kochany Gwennie. Głębiej, proszę…

Ponieważ o tó wyraźnie prosiła, drążyłem dalej. Strumień, jakim bryznąłem w jej szparkę, starczyłby do unasienienia całego klasztoru karmelitanek. (Mocny Boże, cóż by one poczęły z tą progeniturą?)

Nie wycofałem się natychmiast, lecz trwałem przyklejony do pleców Rosalie, z lekka wilgotnej od potu, chcąc nieco przyjść do siebie.

Po minucie usłyszałem błagalny głosik:

— Wyjmij go stamtąd, kochany. Nie mogę złapać tchu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz