poniedziałek, 26 września 2016

Kobieta Gabriela

Stopy Victorii zapadły się w grubym dywanie; podeszła do biurka, wysuwając biodra do przodu.

Jej uda ocierały się o siebie; czuła jego spojrzenie na nabrzmiałych wargach sromowych.

Wiedział, że jest przystojny i wzbudza pożądanie. Świadczyły o tym jego oczy. Wiedział, że w pochwie Victorii powstaje wilgoć, a pod wpływem żaru twardnieją brodawki.

Chociaż znali się bardzo krótko, wiedział o Victorii więcej nią ktokolwiek, z kim dotychczas się zetknęła. Odwróciła lewą nogę.

Włosy poruszały się jak wahadło, twarz płonęła ze wstydu, mimo to Victoria wyprostowała się.

Srebrnooki nie okazywał ani aprobaty, ani szyderstwa. Niczym marmurowy posąg z nieprzeniknioną miną obserwował ruchy Victorii. Poruszył się na krześle i drewno skrzypnęło.

Zatrzymała się przed nim. Za jej plecami polana w kominku bez przerwy trzaskały obojętne, nieczułe na to, że za chwilę jeszcze jedna kobieta straci niewinność.

Mężczyzna pachniał drogim mydłem; z bliska Victoria wychwyciła również delikatną woń tytoniu i perfum, które czuć było w salonie na parterze.

Czubek głowy mężczyzny znajdował się na wysokości piersi Victorii; zaledwie kilka centymetrów dzieliło zniszczone botki od eleganckich butów z czarnej skóry i zamszu.

Chociaż Victoria górowała nad mężczyzną, nie dawało jej to żadnej przewagi. Nie było wątpliwości, kto tu jest mocniejszy. Szybszy.

Bardziej niebezpieczny.

Przez długą chwilę wpatrywał się w jej piersi, w brodawki, które sterczały spod kaskady włosów opadających przez prawe ramię.

Miał długie, gęste rzęsy. Czarne jak sadza. Rzucały ciemne, postrzępione cienie na jasną, nieskazitelną twarz.

Był bardzo blady.

Victoria poczuła, że pod wpływem wzroku mężczyzny jej brodawki jeszcze bardziej nabrzmiewają i twardnieją.

Powoli uniósł powieki i spojrzał jej w oczy.

– Nie chcę pragnąć… – szepnęła gwałtownie, czując, że jest całkiem bezbronna.

Nigdy nie chciała pragnąć… męskich pieszczot, pocałunków, męskiej namiętności…

Jego źrenice rozszerzyły się, srebro zamieniło się w czerń.

– Wszyscy odczuwamy pożądanie, mademoiselle. Victoria poczuła ucisk w gardle.

– Pan jest chyba odporny… na tę… przypadłość.

Przez jego twarz przemknął żal i utonął w czarnych źrenicach.

– Niektórzy uważają, że pożądanie wcale nie jest chorobą.

Victoria zrozumiała, że w jego przypadku było inaczej.

Miała przed sobą mężczyznę, który tak samo jak ona walczył ze swoimi pragnieniami. Bał się pragnąć, nie był jednak w stanie ani przestać się bać, ani zapomnieć o swoich pragnieniach.

– Czy dziś wieczorem przyszedł pan do Domu Gabriela… w nadziei, że spotka kobietę, która nie kryje swoich pragnień? – zapytała niepewnym głosem.

Czuła pulsowanie w pochwie – raz, dwa, trzy; w tym samym rytmie pulsowały jej skronie: raz, dwa, trzy…

– Jak daleko jest pani gotowa posunąć się w tej grze, mademoiselle? – rzucił dziwnie zachrypniętym głosem.

– Czy można mówić o grze, gdy kobieta oddaje mężczyźnie dziewictwo? – odparła niespokojnie Victoria.

– A jeśli pragnę czegoś więcej niż pani niewinności? Niesforne kosmyki włosów wokół jego głowy tworzyły srebrną aureolę.

Victoria nagle uświadomiła sobie, gdzie widziała tego mężczyznę; jego podobizna zdobiła witraże. Miał twarz anioła.

Anioła, który jedną ręką udzielał pomocy, a drugą siał zniszczenie.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– To wszystko, co mam.

– Widywała pani mężczyzn z kobietami. Przed oczami Victorii mignęły sceny z ostatnich sześciu miesięcy – pośpieszne spółkowanie i jawne obmacywanki.

– Tak – wyznała. W ciągu tych sześciu miesięcy widziała wszystko.

– W takim razie wie pani, że mężczyźni kochają się z kobietami na wiele sposobów.

Po plecach Victorii przebiegł żar i chłód. Ten człowiek był pozbawiony jakichkolwiek skrupułów.

– Tak.

– Czy miała pani kiedykolwiek w ustach członek mężczyzny, mademoiselle?

Ciepła fala obmywająca skórę Victorii nagle stała się lodowata w porównaniu z ogniem, który zabarwił na różowo jej szyję i klatkę piersiową.

– Nie. W oczach mężczyzny błysnęło światło i cień.

– Ale zrobiłaby to pani… dla mnie?

Victoria walczyła z zahamowaniami z którymi borykała się przez całe życie.

– Tak.

Ten jeden raz.

Z tym jednym mężczyzną.

– Mówi pani po francusku?

– Un petit peu – przyznała. Trochę…

Wystarczająco, by uczyć dzieci gramatyki. On z pewnością niej chciał słyszeć o jej poprzednim zajęciu. Gdy noc dobiegnie końca, nigdy więcej się nie zobaczą.

Kłucie stalowej spinki w prawej dłoni spowodowało ból w całej ręce.

– Francuzi mają takie określenie: empetarder- powiedział. Jego skóra lśniła jak podświetlany alabaster. – Zna je pani?

– Petarader znaczy… strzelać – wydukała Victoria roztrzęsiona.

Miała nabrzmiałe piersi. Twarde brodawki.

– Empetarder to antonim – mruknął, sprawdzając jej reakcję. – Słowo to ma czysto seksualne znaczenie i oznacza stosunek od tyłu.

Od… tyłu.

Victoria poczuła, że brakuje jej powietrza. Zrozumiała, o co mu chodzi, a on to dostrzegł, co potwierdzały rozszerzone źrenice.

– Czy wpuści mnie pani do swojego wnętrza od tamtej strony, mademoiselle? – zapytał prowokująco. – Czy jest pani gotowa oddać mi się w taki sposób?

Victoria instynktownie zadrżała.

„Nie” – pomyślała.

Ciemne oczy mężczyzny nie pozwoliły jej się wycofać.

– Tak. Jeśli tego pan chce.

– A czy w takiej pozycji zazna pani rozkoszy?

– To…

„Nie wiem” – pomyślała, z trudem przełykając ślinę. Piersi drżały jej pod wpływem emocji, chociaż mężczyzna jeszcze jej nie dotknął.

– Rozkosz zawsze jest milsza niż ból.

– Rozkosz nieodłącznie wiąże się z bólem, mademoiselle – powiedział dziwnie obcym głosem. – Francuzi czasami mówią, że orgazm to la petite mort mała śmierć. Podzieli pani ze mną ból… i rozkosz?

Mała śmierć…

Na londyńskiej ulicy nie ma „małej” śmierci; każda jest ostateczna.

– Spróbuję – odparła.

– Pozwoli się pani trzymać w objęciach, gdy nasze ciała będą ociekać potem, a płuca wypełni zapach seksu? – ciągnął.

Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.

Jego słowa zelektryzowały ją.

– Nikt nigdy mnie nie obejmował – wyznała.

Nikt oprócz dziecka…

Jednak Victoria nie chciała o tym myśleć. Nie tego wieczoru.

– Mimo to pozwoli się pani objąć – naciskał.

Będą „ociekać potem”. Zapach seksu będzie wypełniał ich płuca.

Gdy wzięła głęboki wdech, poczuła delikatny, męski zapach, jego woń.

– Tak.

Victoria pozwoli mu się trzymać w objęciach.

– I będzie mnie pani obejmować.

Na widok pustki w jego oczach poczuła ucisk w sercu. Nie wierzył, że kobieta może chcieć go objąć.

Nie, może tylko nie wierzył, że prostytutka będzie chciała go objąć.

– Tak – powiedziała.

– Ponieważ dam pani dwa tysiące funtów – upewnił się.

– Tak – skłamała Victoria.

Była gotowa oddać się temu mężczyźnie nie ze względu na dwa tysiące funtów – była gotowa mu się oddać, ponieważ jego słowa poruszały coś w jej duszy, chociaż wciąż jeszcze jej nie dotknął.

W głowie Victorii cichutko zadźwięczał dzwonek alarmowy. Była zbyt niedoświadczona, by zakładać, że mężczyzna taki jak on może tęsknić za intymnością.

Zignorowała ostrzeżenie.

Miał włosy dłuższe, niż nakazywała moda; podwijały mu się na kołnierzyku.

Victoria, czując dziwną słabość, a jednocześnie nieskończoną potęgę kobiecości, wyciągnęła drżącą dłoń, by musnąć palcami srebrny kosmyk.

Nie było żadnego ostrzeżenia, nie skrzypnęło nawet drewno, które zasygnalizowałoby, że mężczyzna się poruszył, mimo to nagle odległość między nimi znacznie wzrosła, chociaż ich ciała nadal dzieliło zaledwie kilka centymetrów.

Proszę się ubrać, mademoiselle – powiedział spokojnie.

Historia O

Bądź posłuszna – powiedział do niej Rene, przytrzymując ją na stojąco. Opierała się o niego plecami. Prawą ręką pieścił jedną z piersi, drugą trzymał ją za ramię. Nieznajomy usiadł na brzegu łóżka, schwycił i powoli rozchylił, pociągając za rosnące tam włosy, wargi osłaniające otwór pomiędzy nogami. Rene popchnął ją w przód, aby ułatwić mu dostęp do tego miejsca, zrozumiał bowiem czego jego towarzysz u niej pożąda. Prawym ramieniem objął ją w pasie, żeby móc ją lepiej przytrzymać. Pieszczota, przed którą się zawsze broniła i która przepełniała ją wstydem, przed którą uciekała jak tylko mogła, że zaledwie się o nią otarła, która wydawała się jej świętokradcza, gdyż świętokradztwem było to, że jej kochanek klękał przed nią, podczas gdy to ona winna klęczeć przed nim – ta pieszczota nadchodziła teraz nieuchronnie. Zrozumiała, że tym razem nie zdoła jej umknąć i że już jej uległa. Jęknęła, gdy obce wargi wpiły się w tę małą wypukłość, skąd bierze początek kielich prowadzący do wnętrza, rozpalając ją do żywego, potem wycofały się, by ustąpić pola językowi. którego gorące ostrze paliło jeszcze mocniej.

Jęknęła głośniej, gdy wargi przywarły tam na powrót: poczuła jak ukryty w tym miejscu wierzchołek powiększa się i twardnieje pod wpływem długiego ukąszenia, wsysającego go pomiędzy zęby, długiego, rozkosznego ukąszenia, od którego zabrakło jej tchu. Naraz straciła równowagę i upadła na wznak, gdzie dopadły ją usta jej kochanka, które przywarł do jej ust, silnymi rękoma przygwoździł jej ręce do łóżka, podczas gdy dwoje innych rąk chwyciło jej nogi tuż pod kolanami, uniosło je i rozchyliło szeroko. O jej własne ręce, które trzymała teraz poniżej pleców (gdyż w chwili, kiedy Rene pchnął ją w stronę nieznajomego, skrępował je, spinając ze sobą bransolety) ocierała się teraz męskość nieznajomego, masturbującego się pomiędzy jej pośladkami. Podnosiła się i rosła, by za chwilę uderzyć o dno jej pochwy. Przy pierwszym pchnięciu krzyknęła, jak smagnięta biczem, a potem krzyczała już za każdym nowym jego skokiem, kochanek zaś gryzł w tym czasie jej usta. Naraz mężczyzna wyrwał się z niej gwałtownie, odpadł i runął na podłogę, jak rażony gromem. Krzyczał. Rene uwolnił jej ręce, podniósł i ułożył na posłaniu. Mężczyzna wstał również i poszedł wraz z nim do wyjścia. W jednym, krótkim przebłysku O ujrzała się jednocześnie wyzwolona, złamaną i przeklęta.

Egzotyczne noce

Jakiż był między nimi kontrast! On, czarnowłosy, smagły, o członkach jak ze stali i całym ciele drgającym od mięśni; ona przypominała chylącą się od podmuchu najlżejszego wiatru trzcinkę, kwiat cieplarniany, co usycha w zbytnim gorącu, więdnie pod dotknięciem dłoni. Szczupłe alabastrowe ramiona oplotły potężną jak u byka szyję; drobne cienkie paluszki zanurzyły się w czarnych jak sadza kędziorach. Naraz, trzymając w uścisku jej delikatny przegub, wsunął dłoń pod sukienkę i jął przesuwać nią po łydkach i udach, wreszcie schwycił drobne wargi jej maleńkiej szparki. Czując jego dotyk zadrżała i całe jej ciało falować poczęło niczym morskie wody. Potem, gdy lubieżnie wysunięty palec wniknąć próbował w jej soczystą miękkość, poczęła dygotać i wić się w jego ramionach jak zraniony ptaszek, daremnie próbując go od siebie odepchnąć. Lecz silne masywne ramię — potężne niczym noga siłacza — trzymało ją przyciśniętą mocno do jego drżącego ciała; utkwił swe czarne jak węgle oczy w jej oczach, a spojrzenie tych wielkich błyszczących źrenic było jak żar iskier spadających na miękki wosk, by się weń wtopić. Czując się we władzy tej nieugiętej woli zastygła w bezruchu. Wtedy począł jej szeptać te słowa:

Moje ciało pragnie twego ciała. Jako ziemia schnie dla braku deszczu, kwiaty z braku rosy,

tak ja uschnę bez twojej miłości. Serce wali z dzikiej rozkoszy, miłości, pożądania; zbudź się, ach, zbudź z drzemki, ukochana; niech ciało twe chętne, gorące stopi się z moim w jedno.

Wysłuchawszy go dziewczyna nie tylko stała spokojnie, pozwalając mu dotykać się do woli, ale przywarła ustami do jego rozchylonych warg, spijając z nich oddech. Co więcej, rozchyliła uda, zezwalając palcom jego penetrować swe intymne miejsca, a gdy pieścił ją tam delikatnie, wydawała z siebie ciche pomruki i jęki rozkoszy. Kiedy się tak z nią zabawiał gładząc brzeg jej warg, przesuwając ręką po udach, po niewielkich wypukłościach tylnych części ciała, szpikulec jego stanął na baczność, twardy i wielki. Wziął wówczas drobną, delikatną, miękką dłoń dziewczyny i wetknął go w nią. Gdy go poczuła, odskoczyła gwałtownie, przerażona, jakby zbudziła się ze snu koszmarnego, w którym dzierżyła w dłoni żmiję czy też ohydną ropuchę; jego ramię wszakże, przyciągnąwszy ją z powrotem, przycisnęło mocno do ciała, czarne zaś źrenice przeszywać jęły znów jej mózg swym mesmerycznym ogniem. Przeto raz jeszcze poddała mu się z pokorą, ujęła w dłoń jego prącie, pieściła je i, muskając palcami jądra — tak delikatnie, jakby owiewał je leciutki wietrzyk — wywoływała rozkoszne Ja-, skotanie.

Nie miała już zgoła własnej woli, była jedynie lustrzanym odbiciem jego doznań. By ostatecznie dowieść swej mocy, zrzucił obdartą koszulę i spodnie i stanął przed nią nagi. Położywszy ręce na jej ramionach leciutko pchnął ją ku

niemu; uległa klękając przed nim. Wówczas podsunął jej do ust zadarty, mięsisty, podobny ziarnku fasoli czubek fallusa i ssać poczęła go z taką lubością, jakby w ustach miała najdelikatniejszy paryski kandyzowany owoc.

Atoli wkrótce podniósł ją i zdarłszy z niej całe odzienie położył na twardym brudnym sienniku; i znów całował ją w usta, pieścił, przyciskał do piersi i raptem od chuci tętniącej w jego żyłach zajęła się i jej krew — i leżeli obok siebie, czując w całym ciele mrowiące pragnienie, owładnięci nagłym szaleństwem zmysłów. Rozwarł szeroko jej uda i, ułożywszy się między nimi, ujął w dłoń prącie i wycelował nim w rozwartą bruzdę, Potem, przeżegnawszy się gorliwie trzy razy, prosząc błogosławieństwa u Najświętszej Dziewicy, natarł na nią z całej mocy.

Czekała go wszakże ciężka próba. Szparka dziewczęcia okazała się nader wąską, jego zaś instrument nazbyt wybujałym, wszystko więc, co zdołał uczynić, to wsunąć w nią żołądź i pocierać o jej cieniutkie wargi. Mimo iż silny był niczym zapaśnik, a taran jego najtwardszy i najpotężniejszy, jaki mógłbyś spotkać, nie przedarł się przez wały ochronne dziewictwa, zdoławszy przecie wystrzelić z działa prosto w jej łono. Kiedy tylko strzyknął nasieniem, napięcie opadło i opadł na nią bez czucia; szparka rozwarła się odrobinę, ale bezcenna perła pozostała nienaruszona — nie pomógł nawet ów ostatni naj-zaciętszy atak.

Po krótkiej chwili odpoczynku podjąć zamierzał właśnie kolejną próbę, zauważywszy nagle, że niebo rozjaśniły bladoszafranowym

światłem pierwsze blaski jutrzenki. Nakazał przeto dziewczęciu wstać i spieszyć do domu.

Podniosła się z posłania, wdziała koszulkę i szlafrok i — wciąż w transie — pomknęła do domu, cichutko wślizgnęła się do sypialni i położywszy do łóżka beztrosko zasnęła.

Gdy nazajutrz zbudziła się o zwykłej porze, nocne przygody wydały jej się przedziwną senną marą.

Barwy pożądania

– Ściągaj majtki – szepcze pełnym pożądania głosem.

Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mówił to do mnie, zawsze jakoś same się zsuwały. Teraz jednak zdejmuję bawełnę i atłas, a potem rzucam na podłogę, obok dżinsów. Usiłuję nie myśleć o kanapie pod moim nagim ciałem, mając nadzieję, że przynajmniej przykrył ją kocem.

Kiedy jęczy, nie jestem już zdekoncentrowana. Nie mogę się skupić na niczym innym poza moją dłonią między nogami i jego ręką, którą porusza penisa. Jestem mokra, moje palce wsuwają się i wysuwają. Wsuwam dwa i naśladuję jego ruch, jakby moje palce były jego penisem, a jego pięść moją pochwą. Jednocześnie pojękujemy cicho.

Czuję, jak bardzo stwardniała łechtaczka. Gdy ją pieszczę, chcę się wyprężać i wypinać

biodra. Pragnę, by wypełniło mnie coś większego, mam ochotę ujeżdżać go, ocierać się łechtaczką o umięśniony brzuch.

Chcę dojść.

Szybciej poruszam dłonią między nogami. Drugą rękę kładę na sutkach, które wykręcam i ciągnę w rytm ruchu moich palców. Rozkładam kolana, odchylam głowę. Poręcz kanapy jest sztywna, gdy na nią napieram.

On przysuwa się bliżej. Klęczy, dżinsy i bokserki plączą mu się przy kostkach. Wstrzymuje się tylko na moment, żeby ściągnąć koszulę przez głowę i cisnąć na podłogę. Potem znowu sięga po penisa, drugą dłoń zaciska na moim biodrze.

Przestaję pocierać łechtaczkę, bo myślę, że on teraz przyciśnie się do mnie całym ciałem i wejdzie we mnie. Nie mogę się tego doczekać, chcę, żeby mnie posuwał, ale tego nie robi.

– Nie przestawaj, Paige – mówi. – Chcę na ciebie patrzeć.

Znowu wsuwam rękę między nogi, ale wolniej poruszam palcami, choć on onanizuje się coraz szybciej. Pragnę przedłużyć tę chwilę, napawać się narastającą rozkoszą.

Oddycham płytko i pośpiesznie, biodra poruszają się same. Jestem tak blisko, że mogłabym dojść od samego myślenia. Chwytam łechtaczkę między kciuk a palec wskazujący i delikatnie ściskam, ostrożnie, tak jak trzeba.

Wszystko we mnie się spina, pochwa, pośladki, łechtaczka. Mój oddech zmienia się w krzyk zbyt głośny, by go stłumić. Tym razem przygryzam wargę i czuję krew na języku.

Orgazm odebrał mi zmysły. Czuję się tak, jakby przejechał po mnie walec, nie mogę się ruszyć, choć wygięta pod dziwacznym kątem szyja potwornie boli i coś ostrego kłuje mnie w tyłek.

– Jezu! – krzyczy. – Tak, Paige!

Gorąca sperma rozchlapuje się na moich piersiach i brzuchu. Resztki bryzgającego nasienia rozmazują się po główce penisa, którego głaszcze jeszcze kilka razy i przestaje.

Kochane maleństwo

Antoninę już na autostradzie ogarnia rozkoszne podniecenie na myśl o Patryku wbijającym się w nią w sposób, w jaki robi to tak niewielu spośród stałych jej kochanków, i tak rzadko w dodatku… Gdy tylko zamykają się za nimi drzwi pokoju numer 7, który właścicielka „Hotel des Fleurs” rezerwuje zawsze dla J.P.E., Antonina kładzie się na brzuchu na czteroosobowym łóżku. Zamyka oczy i przybiera pozycję, jakby swe ciało wystawiała na plaży na działanie słońca. Jan Patryk nie dotyka na razie jej jedwabnej bluzki. Zdejmuje błękitne spodnie z zamszu, stanowiące część stroju, jaki Antonina wkłada specjalnie dla niego. Zsuwa je tylko do połowy ud, odkrywając pośladki. Sam jeszcze nie jest rozebrany. Wkłada rękę pomiędzy uda Antoniny i pieści ją z coraz większą precyzją, aż poczuje wilgoć, aż Antonina zacznie monotonnie jęczeć.

Wtedy dopiero kładzie się na niej, rozbiera się, wkłada członek w zagłębienie między wargami, przesuwa po łechtaczce i dokładnie go nawilża. Wkrótce po falowaniu bioder i napięciu pośladków rozpoznaje, że Antonina gotowa jest na pierwszy atak, który — wie to dobrze — ma być .zaledwie prologiem tej gry. Ten atak prowadzony jest bardzo ostrożnie. Pozostawiając zbyt już rozwarte wejście w głąb, Jan Patryk wsuwa się w otwór znacznie bardziej ciasny. Robi to wolno, wpatrując się intensywnie w identyczną dla obu płci część ciała, pomiędzy bluzką a ściągniętymi do połowy ud spodniami. Nie pyta już nawet, czy sprawia jej ból. Wie, że nawet gdyby tak było, odpowiedź będzie przecząca. Więc tylko przytula się do niej mocno. Jest tak blisko niej, że nie może już na nią patrzeć. Z twarzą w jej włosach czuje, jak ten wąski otwór, w który wszedł, zaciska się na jego długim i cienkim członku. Wydaje mu się, że nigdy nie przestanie przeć do przodu, że przebije w końcu na wylot to ciało, w które się wdarł. Natomiast to znacznie bardziej rozwarte wejście wydaje się być mocno rozczarowane. Wkłada w nie więc dwa, a potem trzy palce. W zacisznej restauracji, w której

Antonina rozkoszuje się ostatnim kęsem homara, wybucha ona nagle szalonym śmiechem. Jan Patryk nic nie rozumie. Ponieważ szef sali gdzieś zniknął, on sam sięga po butelkę szampana, by nalać Antoninie. Smukła, prawie przezroczysta ręka trzymająca pokrytą delikatną mgiełką butelkę przypomina Antoninie tę samą rękę robiącą coś zupełnie innego. Na dodatek jego długie palce kojarzą jej się jeszcze z czym innym, śmieje się więc coraz głośniej: „Tak, zdecydowanie wszystko jest w nim długie i cienkie. Nawet palce…”

Jakim sposobem ten dystyngowany pan miałby zrozumieć jej śmiech, świadczący o krzepkim zdrowiu i ciągłej ochocie do żartów? On, który zaraz po wyjściu z „Hotel des Fleurs” przybrał na nowo swą pozę wyniosłej obojętności nudzącego się dyplomaty.

— Co cię tak bawi? — pyta z zaciśniętymi ustami. Gdyby wiedział! Wybuch śmiechu jest teraz dwa razy

głośniejszy. Jan Patryk unosi brwi. Antonina odzyskuje spokój i na poczekaniu wymyśla małe kłamstwo:

— Przypomniał mi się pewien figiel Sandry…

— Opowiedz!

— Nie rozbawiłoby cię to. To tak, jak z dziecięcymi powiedzonkami. Rozśmieszają tylko rodziców.

Przy sąsiednich stolikach coraz rzadziej słychać szczęk sztućców. Coraz więcej osób patrzy w ich kierunku. Tak rzadko w obecnych czasach słyszy się szczery śmiech. Jan Patryk uśmiecha się przepraszająco, właściwie nie wiadomo do kogo.

— Widzisz — mówi Antonina — już czas, bym wróciła na moją prowincję. Szokuję tych ludzi.

— Ależ skąd, ależ skąd…

Jan Patryk protestuje słabo, bowiem zależy mu w gruncie rzeczy, by jak najszybciej się z nią pożegnać, aż do jej kolejnego przyjazdu do stolicy. Antonina tak chętnie zgadza się robić to w jego ulubiony sposób, że zawsze gotów jest się z nią spotkać ponownie. Gdyby widywali się

częściej i na dłużej, mieliby bez wątpienia wiele wspólnych tematów. Ale Antonina zawsze ma bardzo niewiele czasu na to, co nazywa „swą podróżą do Sodomy”! Jan Patryk traktuje swą przygodną kochankę bardziej jak jakieś rzadkie i dziwne zjawisko, niż jak przyjaciółkę. W gruncie rzeczy lepiej zna jej pośladki, zaprzeczające istnieniu w niej delikatności, niż twarz, która ową delikatność manifestuje.

Gdyby nie była zdecydowana wracać tak od razu do Foussy, zabrałby ją chętnie z powrotem do „Hotel des Fleurs”! Bowiem wystarcza mu, podczas gdy Antonina zastanawia się nad wyborem deseru, jedno spojrzenie na jej zamszowe spodnie, by natychmiast przestały one istnieć, ukazując ukryte dotychczas uda i brzuch… Dopiero po dłuższym czasie i wielokrotnym zgłębieniu jej wnętrza, Jan Patryk decyduje się w końcu zdjąć jej bluzkę, by obnażyć ciężkie piersi, gdy tymczasem Antonina, wyciszona już teraz i zaspokojona, wzdycha głęboko i uśmiecha się…

Z przyjemnością wyobraża sobie nagą Antoninę tutaj, w tej eleganckiej restauracji pełnej ludzi z dobrego towarzystwa. Podnieca go myśl o widowisku, jakie mógłby im urządzić, gdyby posiadł ją tutaj, na tej purpurowej wykładzinie, u stóp szeptających między sobą smakoszy. Ma sobie za złe fakt, że znowu pożąda jej z całych sił. To nie należy do dzisiejszego planu dnia. Na dodatek jego angielski krawiec, szyjąc mu spodnie, nie przewidywał zapewne tak silnych erekcji. „Boże, spraw, żeby tylko nic nie zauważyła… Gotowa by była znowu wybuchnąć tym swym szalonym śmiechem, czemu nie, może ńawet pokazać to palcem. Po kobietach z Burgundii spodziewać się można wszystkiego…”

Noce Błękitnego Anioła

Boso, w samej spódniczce, nie zadając sobie nawet trudu, by okryć się szalem, Magda wyprowadziła Manfreda z sypialni. Kiedy drzwi się zamknęły, podszedł do niej, objął ją i położył dłonie na jej ciężkich piersiach.

– Dałaś nauczkę temu staremu diabłu – powiedział z podziwem.

– Czuję coś twardego, tu niżej – powiedziała, przylegając do niego mocno. – Chciałabym mieć ze sobą moją małą uprząż, by powstrzymać tą twoją figlarną rzecz.

– Tego jej nie trzeba. Chce być wolna.

Magda rozpięła mu spodnie i wydobyła jego twardą laskę. Manfred przytulił się do niej, ocierając się o delikatny zamsz.





– Uważaj, świnko – ostrzegła go. – Nie chcę plam na tej spódnicy.

Ciągle stali przy drzwiach sypialni Oskara.

– Dokąd pójdziemy? – szepnął Manfred do jej ucha.

– W kuchni są służące, jeśli nie chcesz mieć publiczności, nie rób hałasu. Chodź ze mną.

Poprowadziła go do salonu, gdzie stał duży stół z wypolerowanego na wysoki połysk jaworu. Magda odepchnęła na bok jedno z krzeseł i oparła się o krawędź blatu, po czym przyciągnęła Manfreda do siebie.

– Tak samo jak Oskar. Raz dotknie moich piersi, a to już mu sterczy jak żelazny drąg. Jego stał już długo, odkąd zdjęłam bluzkę. A co do ciebie, gdybym miała pod ręką mój bat, kilka piekących cięć zmiękczyłoby cię.

– Ale nie masz – odparł Manfred, pieszcząc jej sutki. -Musimy znaleźć jakiś inny sposób, kochanie.

Drgnął, gdy pomalowany na czerwono paznokieć zadrasnął jego napięty członek.

– To, co wy macie, jest takie nieestetyczne – powiedziała pogardliwie. – Twarde, nabrzmiałe i bardzo brzydkie. Czy kiedykolwiek widziałeś rzeźbę przedstawiającą mężczyznę, którego ogon byłby sztywny? Nigdy! Żaden artysta nie chce narobić sobie kłopotu. Ale wiele dzieł sztuki ukazuje kobietę, nie ukrywając żadnej części jej ciała. A to dlatego, że kobiety są piękne.

Dotyk jej paznokcia z bolesnego powoli stawał się przyjemny.

– Są kobiety, które mają piękne ciała – zgodził się Manfred.

– A szczególnie tę część między nogami – poinformowała go. Te słowa przypomniały mu, jak po raz pierwszy brał

udział w jej zabawie, kiedy go związała i kazała mu całować miejsce między jej udami. Czy chciała to powtórzyć, czy wymyśliła coś nowego? Pozwoliła mu podejść bliżej. Obydwiema rękami podciągnęła wysoko spódniczkę; nie miała pod nią żadnej bielizny. Oskar, ponad, wszelką wątpliwość, musiał się doskonale bawić, kładąc głowę na jej ciemnych, skręconych włosach.

– Możesz podziwiać moją Fotze! – uderzyła Manfreda po ręce. – Ale nikt nie pozwolił ci jej dotykać. Trzymaj ręce przy sobie. Mój Boże, co za brak szacunku!

Manfred wszedł w rolę, której od niego oczekiwała. Położył ręce na jej nagich udach i rozwarł je silą. Jego palce zagłębiły się głęboko.

– Co mam podziwiać? – zadrwił. – Szpara z brązowymi włosami dookoła. Za kilka marek bez trudu mogę mieć równie dobrą.

– Ty świnio! Jak śmiesz obrażać mnie w ten sposób?!

Przysunął się do niej jeszcze bliżej, przytrzymując jej kolana. Czubek swego pnia umieścił między jej różowymi wargami i popchnął. Magda podrapała mu twarz. Chwycił jej ręce, zanim zdążyła zrobić to drugi raz i unieruchomił za jej plecami.

– Nie pozwolę na to!

– Nie masz żadnego wyboru. To ja decyduję czy ta zabawka, którą tak wysoko sobie cenisz, wyda mi się na tyle interesująca, by z niej zrobić użytek. Powiedz mi, Magdo, co jest w niej takiego specjalnego?

– Pozwól mi odejść. Protestuję! Nie chcę być zgwałcona przez tę długą, wstrętną rzecz. Zabierz to!

– Protestuj, ile ci się podoba, decyzja i tak należy do mnie. Jak dotąd w tym twoim najcenniejszym miejscu nie znalazłem nic nadzwyczajnego. Muszę badać dalej.

Pchnął jeszcze głębiej, nie zważając na jej protesty, dopóki nie usadowił się w niej wygodnie.

– Taka jak wszystkie inne – powiedział do niej. Chwycił ją za nagie ramiona i siłą położył na stole. Jej

nogi oderwały się od podłogi, a ręce waliły na oślep. Złapał jej kolana, podniósł wysoko do góry i oparł na ramionach, trzymając mocno, by nie mogła kopnąć go w twarz.

– Nigdy byś się nie spodziewała, że będziesz leżeć na wznak z tym czymś twardym wewnątrz, prawda? Co powiesz o tej nowej pozycji? Pospolita i męcząca?

– Zabraniam ci – rzuciła przez zaciśnięte zęby.

– Słuchaj, kiedy następnym razem Oskar wyda przyjęcie, możesz zabawiać gości opowiadaniem o tym, co przytrafiło ci się na tym stole.

– Gwałcisz mnie! – twarz Magdy ze złości pokryła się czerwonymi plamami.

– Oczywiście – Manfred pchnął silniej.

Jego brutalne uderzenia w jej ciele doprowadziły ją do wściekłości. Usta Magdy otworzyły się w bezgłośnym okrzyku szalonej złości. Nagle cała jej niepohamowana emocja esplodowała w pulsującej ekstazie.

Podniecenie Manfreda przemieniło się w namiętność. Kiedy w końcu po długim czasie rozdzielili się, Magda usiadła na stole i zaczęła osuszać brzegiem koszuli jego miękki członek, po czym schowała go z powrotem do jego spodni.

– Lubię cię, Manfredzie. Naprawdę. Bardzo dobrze to robisz i rzeczywiście mnie rozumiesz.

Dni Błękitnego Anioła

Chciał właśnie wyjść na spacer, gdy zadźwięczał dzwonek. Otworzył drzwi, za którymi stała Lotta w jasnobłękitnym kostiumie i kapeluszu z szerokim rondem. Wyglądała bardzo ładnie. Gerard ciągle był jeszcze w piżamie. Nie miał nawet na sobie szlafroka.

— Mogę wejść? — zapytała Lotta. — Telefonowałam wcześniej i twoja siostra powiedziała mi, że źle się czujesz. Pomyślałam, że przyniosę ci te kwiaty, aby cię pocieszyć. Obudziłam cię? Bardzo przepraszam.

— Wejdź, proszę. Czuję się już dużo lepiej. Dziękuję za kwiaty.

Zaprowadził ją do salonu. Usiadła wygodnie, a on poszukał wazonu, aby wstawić róże. Po osobliwej godzinie spędzonej w jej łóżku, nie był zbyt uradowany widząc jej osobę. Ale pomyślał, że ładnie się zachowała, odwiedzając go w czasie choroby.

– Co się stało, Gerardzie? Czy to coś poważnego?

— Dokładnie nie wiem. Coś musiało mi zaszkodzić, ale już stanąłem na nogi. A co u ciebie?

— Prawdę mówiąc, czuję się zawstydzona.

— Dlaczego?

— Mam na myśli tę noc, kiedy odprowadziłeś mnie do domu. Miałam nadzieję, że zadzwonisz i że będę mogła cię przeprosić.

— Nie ma za co przepraszać.

— To nie było fair wobec ciebie. Miałeś rację, że pogniewałeś się na mnie. Czy możemy ponownie stać się przyjaciółmi?

Siedziała na fotelu, a Gerard na kanapie naprzeciwko niej. Podczas przeprosin pochyliła się do przodu i ścisnęła jego obydwie dłonie. Gerard spojrzał przelotnie w jej rozpięty żakiet.

— Oczywiście, że jesteśmy przyjaciółmi, Lotto. Zdenerwowałem się i potraktowałem cię szorstko. Wstydzę się tego.

Zauważyła, że spogląda na jej piersi i uśmiechnęła się pogodnie. Powoli pocierała jego ręce w swoich dłoniach.

—Miałeś rację, że się na mnie zdenerwowałeś — powtórzyła. — Byłam bardzo samolubna.

— I zmęczona — powiedział z uśmiechem.

— Wyczerpana — zauważyła. — Ale to nie tłumaczy mojego zachowania.

Lotta przesiadła się na kanapę. Sukienka jej podciągnęła się, odkrywając kolana. Kobieta dotknęła policzka Gerarda, aby poczuć jego dwudniowy zarost.

— No cóż, naprawdę zmęczyłeś mnie — powiedziała czule.

— Nic nie zrobiłem — mówił. — Sama do tego doprowadziłaś, moja kochana.

— Zrobiłeś — nalegała. — Pozwoliłeś mi użyć tego. Żeby uniknąć jakichkolwiek nieporozumień, pokazała

mu, co ma na myśli. Przez rozporek wsunęła rękę pod jego piżamę i chwyciła penisa.

— Dobrze ci wtedy służył. Żałuję, że teraz nie jest zbyt użyteczny.

— Twoja choroba go osłabiła! Jaka szkoda! Miałam nadzieję, że się odwdzięczę za tamtą noc. Czy mogę go trzymać, gdy będziemy ze sobą rozmawiać?

— Pod warunkiem, że nie będziesz mnie winić za to, że tym razem cię zawiedzie. A jak się czuje twoja rodzina?

— Są kłopoty z Maksem — zwierzyła się Lotta. — Szaleje za mną i komplikuje mi tym życie.

— Domyśliłem się tego, gdy tylko go ujrzałem. Czy twoja siostra wie o tym?

— Mam nadzieję, że nie. Tak bardzo nie chciałabym jej zranić.

— Wyglądał na bardzo opanowanego. Co ci robi? Próbuje cię całować?

— Byłbyś zdziwiony tym, jak szybko potrafi się podniecić. Wcale nie jest opanowany.

Jej ręka w piżamie sprawiała mu przyjemność i niechęć Gerarda powoli znikała.

— Naprawdę? — powiedział. — Czy chce pieścić twoje małe cycuszki?

— Jest jak ośmiornica. Gdy tylko wejdę do mieszkania, mogę być pewna, że gdzieś na mnie czyha. Moment nieuwagi i on już jest przy mnie. Dwie ręce ściskają moje pośladki, dwie piersi, dwie inne wsuwają się pod spódniczkę, a pozostałe krępują mi ręce.

Gerard roześmiał się, wyobrażając sobie go za ośmiornicę.

— Dla mnie to nie jest wcale zabawne. Jestem przerażona, że Kath zauważy nas razem i będzie miała do mnie żał.

— Wygląda na zdecydowanego faceta. Lubi robić to też z innymi kobietami, czy tylko z tobą?

— Ze mną nie wytrzymuje. Nie wierzę, żeby kiedykolwiek kochał się z kimś innym poza Kath. Twierdzi, że jest we mnie rozpaczliwie zakochany i jeżeli mu odmówię, nie wytrzyma nerwowo. Właśnie tak to wygląda. A ja czuję się strasznie winna.

— Wydaje się być trochę nieprzyjemny.

— Więcej niż nieprzyjemny. Nie uwierzyłbyś, jaki jest wściekły, kiedy wieczorem wychodzę. Kiedyś był bardzo nieuprzejmy dle Heinricha. Myślałam, że Heinrich nie wytrzyma i go uderzy. A po tym, jak wyszłam z tobą, cały dzień zadawał mi pytania: gdzie byliśmy, kogo spotkaliśmy, co robiliśmy — jakbym była dzieckiem.

— Ma powody, aby być zazdrosnym o tę noc — powiedział Gerard.

— Przypuszczam, że zabiłby mnie, gdyby się dowiedział o twojej wizycie w moim pokoju.

— Nie możesz znaleźć innego mieszkania do czasu, gdy załatwisz sprawy ze swoim mężem? Może u jakichś przyjaciół?

— Tak, ale kłopot w tym, że Maks od początku pertraktuje z adwokatem mojego męża. Jeżeli się wyprowadzę, wścieknie się i wszystko zepsuje. Przez ten czas muszę z nim mieszkać. Wiesz, że stwardniał ci i stał się miły. Czy mogę nadal go głaskać?

— Jesteś doskonałym lekarstwem na to, co mnie wykończyło. Ale nie oczekuj zbyt wiele. Myślę, że jeszcze całkowicie nie wyzdrowiałem.

— Obiecuję, że nie będę cię męczyć — uśmiechnęła się do niego, podczas gdy jej ręka delikatnie przesuwała się po całej długości jego członka.

— Nic nie mogę poradzić na twoje problemy z Maksem — powiedział. — Ale chyba sama doskonale sobie dajesz radę. Niewiele od ciebie wymaga w zamian za swoje legalne usługi.

— On jest jak zwierzę! Muszę robić dużo więcej niż myślisz.

— Tak? To brzmi interesująco. Opowiedz mi o tym, Lotto.

— Dlaczego mam ci o tym opowiadać? Myślisz, że to wszystko żarty.

— Nie, bardzo ci współczuję.

— Współczucie nic nie pomoże.

— Jesteś moją przyjaciółką i możesz mieć do mnie zaufanie — rzekł Gerard.

— Mówisz szczerze?

— Dowód masz w ręce. Zachichotała.

— Przysięgnij, że jesteś szczery, Gerardzie.

— Przysięgam na to, co mam najcenniejszego — wymamrotał.

— A co to jest?

— Gładzisz to.

— Wierzę ci. Dlatego ujawnię ci moją tajemnicę. Ale niech to zostanie pomiędzy nami. Maks przyparł mnie pewnego razu do ściany, nie mogłam się od niego uwolnić…

— Tak?

— Jego ręce obejmowały mnie silnie i bałam się, że może mi wsadzić swojego…

— Tak, jego ręka sięgnęła do twoich majteczek. Co zrobiłaś?

— Wymacałam w jego spodniach członka i szarpnęłam niego. Był bardzo podniecony i wszystko skończyło się

po paru sekundach.

— Czy robisz mi teraz tak, jak jemu wówczas?

— Nie. Tobie robię delikatny masaż, abyś poczuł się lepiej. Byłeś chory i jesteś moim przyjacielem. Maksa natomiast mocno ścisnęłam i trzepałam z całej siły. Poczerwieniał na twarzy i pobiegł się wytrzeć. Jestem pewna, że nie dało mu to rozkoszy.

— Cieszę się, że nie jestem Maksem — westchnął Gerard, przypominając sobie, jak bardzo czuł się pokrzywdzony, kiedy Lenchen obeszła się z nim brutalnie.

To szczególne wspomnienie zupełnie osłabiło jego podniecenie. Zawstydził się czując, że jego członek więdnie w rękach Lotty.

— Och, kochany — powiedziała — ty naprawdę jesteś bardzo osłabiony. Lepiej pójdę i pozwolę ci się wyspać, dopóki nie wyzdrowiejesz.

— Nie zostawiaj mnie teraz. Przy tobie czuję się dużo lepiej.

— Jeżeli tak twierdzisz. Posiedzę tutaj spokojnie i potrzymam twojego małego. Mam dużo do odrobienia za ten ostatni wieczór. Chcę, byś mi wybaczył. Bardzo cię lubię i chciałabym, abyś i ty mnie lubił. Rozumiesz? Zrobiłabym wszystko, aby cię uszczęśliwić.

— Kochana Lotta! — mruczał Gerard. Jego głowa spoczywała na jej ramieniu. — To wspaniałe uczucie — mieć cię tutaj i słuchać twego głosu. Mów jeszcze!

— Na czym to skończyłam? Och, tak — kłopoty z Maksem. Za pierwszym razem odebrało mi mowę. Uważałam go, tak jak wszyscy, za przyzwoitego i powściągliwego mężczyznę. Ale pewnego popołudnia Kath wyszła z dziećmi do parku. Siedziałam z nim i wyjaśniał mi moje sprawy. Zanim się spostrzegłam, zaniósł mnie na kanapę i włożył mi rękę pomiędzy nogi. Nie wiedziałam, co robić, gdy w następnej

sekundzie ściągnął mi majtki. Nie mogłam krzyczeć, gdyż przybiegłaby służąca i Kath dowiedziałaby się o wszystkim.

— Co więc zrobiłaś? — pytał zaciekawiony^ Gerard.

— Nie miałam wyboru. Kiedy mnie całował i grzebał w moich majtkach, rozpięłam jego spodnie i chwyciłam za penisa. Pocierałam go tak szybko, że zdążył tylko wysapać: „nie!” i zmoczył przód swojej koszuli. To była tylko samoobrona, wcale nie chciałam go dotykać.

— Ale mnie chcesz dotykać? — powiedział. — Nawet, jeżeli nie będzie takiego efektu?

— Oczywiście, że chcę. Jednak jakiś efekt już uzyskaliśmy, nieprawdaż?

— Tak — powiedział rozpromieniony. — Nie jest już małym, słabym ptaszkiem. Stał się duży i mocny!

— Po pierwszym zetknięciu z Maksem dużo myślałam o tym. Sądzę, że skoro mogę w ten sposób obronić się przed ostatecznym, to czemu tego nie robić. Na tym etapie pozostaliśmy do tej pory. Gdy tylko zaczyna się do mnie dobierać, kilka szybkich ruchów i musi skończyć. Myślisz, że dobrze robię, Gerardzie?

— Może go to nie satysfakcjonować… I prędzej, czy później znajdzie sposób, aby cię mieć.

— Nie pozwolę mu na to. Za bardzo lubię Kath, aby ryzykować rozbicie jej małżeństwa zabawianiem się z jej mężem.

— Dla niego to nie jest zabawa — powiedział Gerard. Jego ciało rozpaliło się od przyjemności, którą sprawiała mu Lotta. — Wydaje mi się, że jest obłąkany… A to może być niebezpieczne. Kiedyś mój przyjaciel robił podobnie z jedną dziewczyną… Och!

— Co on robił? — zapytała czule.

— Och, Lotto, Lotto!

— Powiesz mi później — powiedziała, a jej palce zaciskały się na jego członku, powoli doprowadzając go do

wytrysku. — Wydarzy się z tobą coś przyjemnego. Ale nie pozwolę, abyś osiągnął to-tak szybko jak ten głupi Maks.

Drugą ręką rozsunęła górną część jego piżamy i pociągnęła za sznurek spodni. Gerard obrócił głowę i patrzył na swój nabrzmiały trzonek w jej ręku.

— Zbliża się twoja wielka chwila, Gerardzie — szeptała. — Jesteś gotowy?

— Lotto, Lotto! — jęczał.

— Tak. Zrobisz to dla Lotty.

W końcu rytm jej pieszczot stał się tak szybki, że prawie bolesny. Gerarda opanował szał i mężczyzna krzyknął głośno, wytryskując potokiem nasienia w powietrze. Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze. Runął na Lottę, a ona objęła go i przytuliła, dopóki nie odzyskał sił.

— To było bardzo efektowne — powiedziała z podziwem w głosie.

Gerard wziął głęboki oddech.

— Za chwilę ci się odwdzięczę — obiecał.

Szkolna dyskoteka

Weszli na salę. Panował tu półmrok dzięki światłu latarni wpadającemu przez okna. Zamknęli za sobą drzwi. – Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał. Rozglądnęli się dookoła, po czym poprowadzili kobietę pod ścianę, gdzie leżał stos materaców gimnastycznych. Położyli ją na nich. Na plecach. Wszyscy zgromadzili się dookoła stosu materaców. Nikogo z nich nie trzeba było ponaglać do dalszych wydarzeń. Leżąca przed nimi seksowna, rozpalona, a zarazem uległa i bezbronna kobieta była wystarczającą zachętą. I obietnicą niewyobrażalnej rozkoszy.



Ich dłonie zaczęły ją pieścić i rozbierać. Ci, co stali przy jej nogach, zadarli jej sukienkę odsłaniając jej biodra i kolejny raz, tym razem już ostatecznie odsłaniając jej majtki. Ci, stojący na wysokości jej ramion, rozpinali tę sukienkę odsłaniając piersi w staniku. Po chwili miała jednak sukienkę rozpiętą na całej swojej długości. Nie protestowała. Już nie. Zamknęła tylko oczy i poddała się im biernie ciężko dysząc. Zdjęli sukienkę zupełnie. Zaczęły się pieszczoty piersi przez stanik, pieszczoty ud przez rajstopy i pieszczoty wzgórka łonowego też przez rajstopy i majtki. Postanowili szybko zdjąć jej rajstopy zbrukane spermą ich kolegi. Gdy to zrobili, już tylko cienki materiał majtek dzielił ich od jej intymnego klejnotu. Dobrali się do jej piersi wsuwając dłonie w miseczki stanika. Jej cudowne, nagie, delikatne piersi. I te sztywne, sterczące sutki. W końcu zdjęli stanik. Wyswobodzone piersi i duże, ciemne obwódki sutków zapraszały do dalszych pieszczot. Zaczęli jej na wyścigi ugniatać, lizać, ssać… Jednocześnie pieścili też jej uda, wewnętrzną stronę ud, dotarli znowu do jej wzgórka łonowego okrytego tylko majtkami. Tu pieszczoty przyspieszyły jej oddech. Zwarła odruchowo nogi. Ale kilka silnych ramion rozwarło je szeroko, szeroko. W końcu jeden z nich nie wytrzymał. Rozpiął rozporek i wyjął swojego penisa. Ogromny, czerwony, sterczący w erekcji, z błyszczącą główką. Dotknął nim jej majtek w miejscu gdzie pod nimi była jej cipka. Naparł delikatnie, po czym odsunął na bok pasek materiału odsłaniając lśniącą muszelkę. Wsunął w nią palec, dwa… Jego pani z cichutkim jękiem wygięła się jak kotka. W końcu nie wytrzymał, wyjął palce i zbliżył penisa. Dotknął główką jej muszelki. Poczuła to. – Nieee… Jednym gwałtownym ruchem wszedł w nią do połowy długości członka. Wygięła się jeszcze bardziej. Drugim ruchem wszedł już na całą głębokość. – Boże, ale ona jest rozpalona – wysapał. Zaczął ją posuwać wchodząc w nią i wysuwając się rytmicznie. Joanna zaczęła się wić pod nim, jakby chciała się wyswobodzić. Ale inni trzymali ją za nogi, ręce pieszcząc cały czas jej nagie piersi. Obsypywali też pocałunkami jej zmysłowe usta. Penetrowali językami ich wnętrze. Z trudem, jak ryba wyjęta z wody, łapczywie łapała powietrze. Chłopak był bardzo napalony więc jeszcze trzy ruchy i wytrysnął gorącą spermą w jej wnętrze. Wykonał jeszcze parę ruchów, po czym wysunął z niej śliskiego członka robiąc miejsce innym. Podszedł drugi, jednym ruchem zerwał z niej majtki po czym zbliżył do jej cipki swojego wyprężonego penisa. Wcześniej rozebrał się z ubrania, więc teraz stał między jej nogami zupełnie nagi. Tak jak jego kolega przed chwilą najpierw tylko dotknął penisem cipki swojej pani rozkoszując się tą chwilą. Wszedł w nią. Zaczął ją od razu posuwać. Dłonie wsunął jej pod pośladki mocniej przyciskając jej krocze do swoich bioder. Joanna znowu zaczęła jęczeć. Jemu też nie trzeba było dużo. Też po kilku ruchach wytrysnął. Trochę dłużej po wytrysku jeszcze ją posuwał, ale w końcu przestał. Trzeci podchodząc zakomenderował: – Postawcie ją. Podnieśli Joannę i postawili na nogi przy materacach. Stała słaniając się na nogach, upadłaby, ale przytrzymała się stosu materaców na których przed chwilą leżała. Oparła na nich dłonie wypinając pupcię. Na to czekał ten trzeci chłopak. Również już nagi tak jak jego poprzednik. Wsunął swojego penisa między jej uda. Chwilę penetrował jej krocze szukając wejścia do groty rozkoszy, i wtargnął do środka. Posuwał ją chwytając jednocześnie je piersi. Pieścił ją mocno, gwałtownymi ruchami. Joanna znowu jęczała tym razem głośniej. Wszyscy domyślali się, że zbliża się u niej orgazm. Że zaraz będzie też szczytować. Tymczasem ten, co ją posuwał, spuścił się. Wpompował w nią kolejną dawkę spermy. Jak się z niej wysunął strużka białego nasienia spłynęła jej po udzie. Teraz każdy, świadomy zbliżającego się orgazmu swojej pani chciał ją pieprzyć. Położyli ją znowu na materacach na plecach. Rozwarli jej nogi ukazując rozpalone, lśniące, wilgotne krocze. Jeden szczęśliwiec położył się na niej wchodząc w jej cipkę jednym ruchem. Przekulał się przez bok, tak, że teraz leżał na plecach, a Joanna leżała na nim. Wypięty w górę tyłeczek, rozłożone szeroko jej nogi i pośladki zapraszały do środka. Ktoś rozmasowali jej wilgoć z cipki na jej pupci, zwilżył okolice odbytu. Po czym usadowił się za nią i wszedł w jej tyłek. Powoli, delikatnie napierał swoim sztywnym członkiem na jej ciasną dziurkę. Wsuwał się do wnętrza. W międzyczasie ten pod nią już ją posuwał w cipkę. Po chwili obydwoje ją rżnęli. Pozostali pieścili jej piersi. Ktoś ukląkł z przodu na materacach i chwytając ją za włosy wsunął swojego penisa do jej ust. Opięła ciasno go wargami, a on wsuwał go i wysuwał. Wszyscy dochodzili prawie równocześnie. Pierwszy wytrysnął ten, co rżnął ją w cipkę. Wpompował czwartą już dawkę gorącej spermy w jej pochwę. Gdy to poczuła, przyszedł orgazm. Silny, potężny skurcz pochwy, drugi trzeci, fala gorąca zalała całe jej ciało. Zesztywniała z głośnym jękiem, stłumionym przez penisa w ustach. Jej skurcze poczuł drugi, posuwający ją w tyłek. To przyspieszyło jego wytrysk. Wypełnił jej drugą dziurkę gorącym płynem nie przerywając jej rżnąć. Po chwili trzeci kutas wystrzeli jej w ustach. Poczuła lepką, gorącą maź wypełniającą jej usta i ściekającą jej po brodzie. Jeszcze chwilę rżnęli ją we trójkę, po czym zamarli zespoleni tak w miłosnej figurze. Jednak pozostali nie dali im się w pełni rozkoszować tą chwilą zaspokojenia. Domagali się swojej kolejki. Odsunęli kolegów od swojej pani. Leżała tak na plecach z rozłożonymi nogami. Sperma lśniła na jej cipce, kroczu, wewnętrznej stronie ud, wypływała jej z ust, zbrukała jej piersi.

LaVenda – Ogrodnicy

Oto trzyma w swoich dłoniach piersi tej kobiety. Te cudowne, duże, jędrne, kształtne dwie półkule. Dobiegł do nich Marian. Zdarł z niej resztki sukienki. – Proszę zostawcie mnie – jęknęła. Ale nic nie mogło ich powstrzymać. Janusz pieścił jej piersi. Marian stojąc z przodu wsunął dłoń w jej majtki. Była już wilgotna. Podnieciła się, chciała tego. Pieścił chwilę jej cipkę, mocno, gwałtownie posuwając ją palcami, aż uniósł ją całą na tej jednej ręce. Oboje mężczyźni byli silni dobrze zbudowani i wyżsi od niej. Jacek stał obok i przyglądał się podniecony. W Joannie też zaczęło narastać podniecenie. Oto jest tu, naga, między dwoma obcymi mężczyznami, którzy dobierają się do niej. Pieszczą jej ciało. Trzymając jednocześnie w silnym uścisku.



Wiedziała, że zaraz ją zerżną. Zaraz poczuje ich wyprężone członki wewnątrz swojej cipki. Przerażało ją to a jednocześnie była bardzo podniecona. Marian jednym ruchem zdarł z niej majtki. Zdjął także swoje spodnie i odrzucił na bok. Janusz cały czas trzymał Joannę od tyłu za piersi pieszcząc ją jednocześnie. Czuł jej aksamitne pośladki na swoich biodrach. Ona czuła z kolei jego kutasa napierającego na jaj pupcię. Marian z mocno sterczącym kutasem zbliżył się do Joanny. Chwycił za jej uda tuż nad kolanami i uniósł do góry jej nogi. Kobieta znowu wisiała w powietrzu podtrzymywana przez muskularnych mężczyzn. Marian rozsunął jej nogi i zobaczył jej pulsującą wygoloną cipkę, wilgotną od soków wyciekających ze środka. Nie był w stanie dłużej czekać. Zbliżył do niej biodra i jednym ruchem nadział ją na swojego penisa. Poczuł żar jej wnętrza i zaczął ją posuwać. Czuł gorący oddech rżniętej kobiety na swojej twarzy. Jęczała cichutko z rozkoszy. Janusz czuł rozkosz na jej piersiach. Sutki wyprężyły się niesamowicie. Ugniatał je jeszcze mocniej sprawiając jej jeszcze większą rozkosz. Wtedy Marian nie wytrzymał i wystrzelił do jej wnętrza ładunek gorącej spermy. Nadmiar wyciekł na zewnątrz, ściekał im po udach. Dzięki mocno naoliwionemu spermą penisowi rżnął ją jeszcze przez chwilę, aż poczuł, że kobieta czytuje. Miała potężny orgazm. Czuli to oboje. Jej cipka pulsowała wokół penisa Mariana. Janusz podniecił się bardzo trzymając w ramionach szczytującą kobietę. Puścił ją więc i szybko zdjął swoje spodnie. Marian osunął się na trawę, a Joanna na niego. Pół leżała na nim, a pół siedziała okrakiem wypinając do tyłu swój kształtny tyłeczek. Nie trzeba było Januszowi większej zachęty. Podszedł od tyłu, chwytając ją za biodra i unosząc je nieco do góry. W ten sposób Joanna klęknęła teraz na czworakach z wypiętą pupą. Była w rozkroku, bo cały czas Marian leżał pod nią. Janusz dobrał się dłonią do jej norki od tyłu. Posuwał ją chwilę palcami, czując niesamowitą wilgoć w jej wnętrzu. Chciał w niej znowu rozpalić rządzę, która nieco osłabła. Po chwoli usłyszał, jak kobieta zaczyna głęboko odychać i jęczeć. Wiedział, że zaczyna dochodzić. Wysunął więc rękę i ukląkł za nią zbliżając biodra do jej pupci. Mocno chwycił ją za biodra. Jej odsłonięta, rozwarta norka zapraszała do środka. Chwilę drażnił jej wejście czubkiem penisa, po czym wszedł w nią jednym ruchem. Zaszął ją tak rżnąć od tyłu, mocno, coraz mocniej. Joanna znowu zaczęła jęczeć z rozkoszy. Jej pełne piersi kołysały się pod nią w miarę ruchów Janusza. Zauważył to Jacek i podszedł z boku. Był młody. Nigdy jeszcze nie miał kobiety. To co widział podniecało go maksymalnie. Marian w międzyczasie wysunął się spod Joanny i leżał obok. Jacek chwycił delikatnie piersi Joanny. Były cudowne, pełne, miękkie ze sztywnymi sutkami. Zaczął je pieścić. Joanna zareagwała westchnieniem. Janusz dochodził, jeszcze kilka ruchów i wytrysnął do wnętrza kobiety. W pełnej ekstazie rżnął ją jeszcze przez chwilę, po czym wysunął się z niej i opadł na trawę. Joanna też opadła na bok ciężko dysząc. Wtedy Jacek zbliżył się do niej. Nie zastanawiając się szybko korzystał z okazji. Zdjął spodnie. Joanna widziała kolejnego wyprężonego kutasa zbliżającego się do niej. Jacek obrócił ją na plecy i rozsunął jej nogi. Widok jej rozpalonej cipki bardzo go podniecił. Szybko usadowił się między jej nogami. Kobieta nie protestowała. Przez chwilę ocierał się członkiem o jej muszelkę po czym wsunął się do środka. Cudowna wilgoć i żar seksu. Zaczął ją posuwać najpierw delikatnie. Po chwili szybcij i mocniej, by za moment rżnąć ją z całych sił. Joanna zaczęła się pod nim wić w rozkoszy, jęczała głośno i oplotla go ramionami i nogami przyciskając mocno do siebie. Czuł na swoim torsie jej dwie miękkie, pełne poduszki. Wili się tak w uścisku pożądania, po czym, Jacem wystrzelił gorący seks do jej cipy. Jednocześnie poczuł ja pulsuje w kolejnym orgaźmie. Rżnął ją jeszcze mocno, całował i ssał falujące w rytm jego ruchów piersi aż opadł wykończony na nagie, gorące, spocone ciało jego pierwszej kobiety którą posiadł.

Internat Lady Balmore

Aleksandra z uznaniem przyglądała się swemu odbiciu w lustrze, które zajmowało prawie całą ścianę naprzeciw łóżka. Długa obcisła suknia z cienkiego czarnego dżerseju doskonale uwydatniała jej wdzięki – płaski brzuch, piersi i krągłe, wysoko ustawione pośladki. Mając lat czterdzieści, wyglądała najwyżej na trzydzieści. Pochyliła się nieco do przodu i przyjrzała dokładnie twarzy. Ani jednej zmarszczki na gładkiej matowej skórze. Długie czarne włosy, sczesane do tyłu i zebrane nisko w węzeł, przydawały jej nieco surowości, niezbędnej do uwydatnienia ogromnych błękitnych oczu o metalicznym poblasku oraz do nadania ostrości spojrzeniu. „Jestem wspaniała – pomyślała – wspaniała, piękna ladacznica”. Uniosła lekko suknię, żeby spojrzeć na swe ponętne nogi, których smukłość podkreślały czarne pończochy i czarne czółenka o bardzo wysokich obcasach. Nieco wyżej pysznił się niczym nie osłonięty czarny trójkąt jej łona… Jęknęła na wspomnienie czegoś rozkosznego, chciała się sobie przyjrzeć dokładniej, ale nie było już na to czasu. Za parę minut będzie tu doktor. Ścisnęła kolana i jeszcze raz jęknęła, z trudem powstrzymując ogromną chęć dotknięcia swojej szparki. Była na pewno wilgotna. Cóż, popieści się po wizycie tego bęcwała, który – niestety – był jej teraz potrzebny.


Będzie się onanizować długo, szaleńczo, aż serce zabije jej gwałtownie, a brzuch aż do bólu wypełni żar.


Wygładziła spódniczkę i aby nie ulec pokusie, wybiegła z pokoju.


Doktor Hashley czekał już na nią w salonie. Na jej widok wstał, kłaniając się głęboko. Z wielką odrazą podała mu rękę, którą ucałował. Mimo swych sześćdziesięciu lat, doktor był jeszcze bardzo pociągającym mężczyzną, ale w Aleksandrze wzbudzał niesmak i odrazę. Przede wszystkim dlatego, że był dość lubieżny – ustawicznie poruszał rękami, a jego wargi i oczy zawsze były wilgotne. No i był mężczyzną.


A Aleksandra nie lubiła mężczyzn. Była zdecydowaną lesbijką i stuprocentową dziewicą. Doktor Hashley w najskrytszych swych marzeniach gwałcił ją tysiące razy, dobierał się do jej intymności, rozrywał i upokarzał w niegodziwy sposób, oddając ją na użytek brutali, a także zwierzętom na pożarcie… Ale doktor Hashley nigdy nie dotknął więcej niż czubka jej palców. Wiedział, że za najmniejszy gest zostanie natychmiast odrzucony z gwałtownością, którą dobrze już znał.


Po przedwczesnej śmierci rodziców Aleksandry, lorda i lady Balmore, został jej prawnym opiekunem. Poznał też dokładnie jej charakter, niewolny od najgorszych cech, jakimi może obdarzyć człowieka natura. Homoseksualizm, perwersja, sadyzm, radość z upokarzania innych. A fortuna, którą odziedziczyła, pozwalała jej znęcać się nad ludźmi zależnymi od niej.


Przed laty doktor przyłapał małą Aleksandrę, jakmaltretowała córeczkę swej hinduskiej mamki. Długą wierzbową witką drażniła bez opamiętania uda i łono dziewczynki. Sterroryzowana Mali cichutko płakała.


Aleksandra kazała jej rozszerzyć nogi i dalej chłostała delikatne ciało. Doktor Hashley, zafascynowany, stał patrząc na spektakl, który powinien był natychmiast przerwać. I w tym momencie dostrzegła go Aleksandra. Nieco skonfundowana, dalej drażniła małą. Z oczyma wlepionymi w doktora zgwałciła dziewczynkę, aż ta zaczęła błagać o litość. Aleksandra odrzucili gałąź, pochyliła się nad swą ofiarą, delikatnie i długo liżąc zranione wnętrze. Doktor uciekł. Ale było już za późno. Odtąd stał się wspólnikiem Aleksandry. A nawet więcej: z biegiem czasu został jej kornym niewolnikiem z wyboru, ale również z konieczności. Młoda wówczas lady Balmore byli bogata, bardzo bogata.


A on był lekarzyną, nie douczonym dyletantem. Przychylność dla fantazji pupilki zapewniała mu książęcy tryb życia, co ogromnie odpowiadało jego lubieżnej naturze. Aleksandra bardzo często wykorzystywała tę sytuację. 1 dziś również miała to uczynić.


– Mam pewien pomysł – powiedziała do doktora. – Na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe, ale przy odrobinie sprytu i dzięki dużej sumie pieniędzy musi się udać. Otóż mam ochotę otworzyć pensję, rodzaj małego internatu dla kilku panienek z dobrych domów. Muszą to być takie dziewczęta, które usunięto ze szkół ze względu na lenistwo lub niezdyscyplinowanie. Wie pan, o co mi chodzi?


Osóbki, z którymi już nikt —- ani rodzice, ani wychowawcy nie wiedzą, co robić. Dziewczęta, których rodzice, bogaci i snobistyczni, chcą się jak najszybciej pozbyć, by nie dopuścić do jakiegoś skandalu… Co pan o tym myśli?


– To świetny pomysł, ale to wymaga dużo zaświadczeń, zezwoleń, znalezienia odpowiednich profesorów. O dobrych wychowawców teraz bardzo trudno…


– A to już pana problem! Oddał pan pewnym ludziom różne usługi —– czas ich teraz poprosić o rewanż. I niech pan zdobywa te wszystkie potrzebne papierki. Proszę również zająć się znalezieniem profesorów. Mogą być nawet ci z wilczym biletem, których już nie chce oświata. Będą zachwyceni pracą w prywatnej instytucji. Ja zajmę się resztą — służbą, przebudową. Mam już pomysł na specjalną salę kar, co by dzisiejsi pedagodzy zapewne potępili. Moje wychowanki będą z niej korzystać dla własnego dobra. Pomyślałam także o ich mundurkach. Genialne! Wkrótce zobaczy je pan.


– To jednak trochę zwariowany pomysł – próbował bez większego przekonania protestować doktor – i niebezpieczny. Dobrze rozumiem, do czego pani zmierza, ale dzisiejsze dziewczyny nie pozwolą tak łatwo sobą manipulować. Poskarżą się rodzicom, policji, wreszcie będą próbowały ucieczki…


– Nie pozwolimy im na to. O to proszę się nie martwić. Zresztą, gdy się ma pieniądze, to wszystko można załatwić. Nawet wyciszenie najgorszego skandalu. Jestem przekonana, że moje przyszłe wychowanki będą zadowolone z życia, jakie je tu czeka. Nowoczesne dziewczyny są dużo głupsze, niż pan przypuszcza. Ciekawe, może nawet będzie mi sprawiało przyjemność odbieranie im cnoty? Nie, doprawdy nie widzę poważniejszych problemów.

Cztery pory namiętności

– Pragnę cię od chwili, w której przekroczyłaś próg mojego salonu. — Głos Jakuba był lekko chrapliwy, pełen namacalnego napięcia. Musnął palcami jej naszyjnik, z uznaniem pieszcząc misterną jubilerską robotę. Westchnęła, ujmując jego twarz w dłonie. Całował ją żarliwie, z zachłannością przygodnego kochanka, który świetnie wie, że ta wspólna noc może być pierwszą i ostatnią. Posadził ją na starej, drewnianej skrzyni i szepcząc jej na ucho, jak bardzo chce ją pieprzyć, gładził obleczone w pończochy uda Agaty, sunąc dłonią wyżej i wyżej, tam, gdzie koronka łączyła się ze skórą.




Zrzuciła z niego marynarkę, rozpięła mu koszulę. Ściągnął ją niecierpliwym ruchem, szarpiąc się z guzikami u mankietów. Pogładziła jego pięknie wyrzeźbione ramiona. Wsunęła palce w gęste włosy kochanka, szeptem powtarzając jego imię. Jakub… – Chodź – powiedział, podając Agacie rękę. Poprowadził ją w głąb długiego korytarza, w końcu pchnął ozdobione matową szybą drzwi. Sypialnia była przestronna i pełna książek. Miejscami ułożone w wysokie wieże, piętrzyły się niemal po sam sufit. Nikłe światło ulicznej latarni sączyło się zza podniesionych rolet, ale głębia pokoju tonęła w mroku bezksiężycowej, mglistej nocy.

Jakub delikatnie pchnął Agatę na szerokie, przykryte ciężką, brokatową narzutą łoże. W milczeniu zdjął buty i skarpetki. Zsunął z siebie dżinsy i bokserki i nagi opadł na łóżko. Pocałował ją, bawiąc się długimi pasmami jej włosów. Kiedy poczuła na sobie jego ciężar, przymknęła oczy. Wsunął dłoń między jej nogi. Gładził aksamitną skórę wnętrza jej ud, pieścił osłoniętą czarną koronką stringów oazę kobiecości. Całował jej brzuch, błądził dłońmi po jej pełnych piersiach, w końcu uwolnił je z jarzma stanika. Delikatnie, niemal z nabożną czcią wyznawcy rozkoszy, ucałował jej ciemnoróżowe sutki, leciutko je przygryzając. Zapragnęła poczuć go w sobie. — Wejdź we mnie — szepnęła, ssąc płatek jego ucha. Zsunął z niej stringi i wszedł w nią zdecydowanym pchnięciem. Cicho krzyknęła, obejmując nogami jego plecy. Szybko odnaleźli zgodny, wspólny rytm. Ich oddechy zgrały się, ciała sczepione w rozkosznym tańcu miłości w końcu eksplodowały dziką rozkoszą. Wbiła paznokcie w jego pośladki, krzycząc jego imię.

W delegacji

Palce wspięły się na moje kolano. Pogładziły je, ścisnęły. Zawahały się. Podjęły wędrówkę. Sunęły wyżej i wyżej wzdłuż ud, niezmordowane, ciekawskie, to mocne, to delikatne. Wreszcie najodważniejszy z nich, kciuk, zrobił to — przywarł do czekającej, rozgrzanej czeluści. Jęknęłam. Czułam, jaka jestem mokra – a on to sprawdzał. Wodził opuszkami palców po grocie, aż z pulsującego wnętrza wyłonił się guziczek, i począł drażnić go szturchnięciami, których maleństwo domagało się coraz bardziej i bardziej, coraz to większe i bardziej śliskie.

Całe moje ciało poddało się temu rytmowi — oparłam się na łokciach, odchyliłam głowę do tyłu i wydawałam z siebie zduszone „Och, och” coraz szybciej, w miarę jak on kręcił teraz palcami. A kiedy myślałam już, że pęknę z rozkoszy, przestał. Podniosłam głowę. Spojrzeliśmy na siebie. Nachylił się, zanurkował w moim dekolcie i polizał sterczący sutek. Potem, nie odrywając języka od mojej skóry, zaczął zjeżdżać niżej, aż dotarł pomiędzy nogi. Rozwarłam je szeroko. Poczułam chłodny dotyk. Zadrżałam. Pracował zapamiętale, coraz szybciej i szybciej. Jęczałam. Mój głos wznosił się coraz wyżej. A gdy byłam już blisko szczytu, on znowu przestał. Rozpiął dżinsy. Opuścił spodenki. Uwolnił olbrzymiego, nabrzmiałego fallusa. Jak zahipnotyzowana podniosłam się na kolana i zbliżyłam twarz do bestii. Zetknęliśmy się: mój język i czubek jego fantastycznego nuta. Nie mogłam się już powstrzymywać: wzięłam go do ust. Ssałam i oblizywałam z lubością przez kilka dobrych minut, czując coraz bardziej, jak moje wnętrze domaga się wypełnienia. To pragnienie stawało się nieznośne. Oderwałam usta i przysunęłam się do niego. Zrozumiał. Wystarczyła sekunda i poczułam, jak się we mnie wpycha. Usiadłam na nim okrakiem. Ruszaliśmy się w górę i w dół, zataczaliśmy kółka. Moje piersi skakały przed jego oczami. Sięgnął po jedną. Patrząc mi w oczy, wziął do ust brodawkę i zaczął ją ssać. Biodra same zaczęły dziko tańczyć, ponaglać go, szaleć. A on znowu przerwał. Obrócił mnie. Ujrzałam nasze odbicie w lustrze otwartej szafy: moje nagie ciało na pierwszym planie, on poruszający się rytmicznie z tyłu. Odleciałam, kiedy chłodnym, poślinionym palcem dotknął rozgrzanej do białości łechtaczki. Jęknęłam i skuliłam się w sobie, zaprzestając ruchów. Ale on nadal mnie dotykał, był we mnie i drażnił mnie ręką, więc to, co wydawało mi się szczytem, było tylko drogą na szczyt. Pompował mnie coraz gwałtowniej. Chodził tam wewnątrz jak tłok w doskonale naoliwionej maszynerii. Och, och, och. Palec położył na obłym guziczku; w rytm ruszających się ciał to zeskakiwał zeń, to wskakiwał znowu. Teraz jęczałam już bez przerwy. Ugryzł mnie w szyję i w tym samym momencie eksplodowaliśmy.

Jina Bacarr – Perfumy Kleopatry

Wiele razy rozbierałam się w świetle księżyca, którego biała kula unosiła się tuż za oknem hotelowego apartamentu, a Ramzi przyglądał mi się, wsparty na wielkich zielonych poduszkach.

Stałam w intensywnej poświacie bezwstydnie naga, przymykałam oczy i wyobrażałam sobie, że mój kochanek jest rzeźbiarzem, a ja miękką gliną w jego rękach, formowaną stosownie do życzeń artysty. Nacierał dłonie olejkiem jaśminowym i wmasowywał go w całe moje ciało, nawilżając skórę i dając jej ukojenie. Zamykał piersi w dłoniach, pocierał kciukami sutki i jak magik ożywiał je, a one prężyły się i sztywniały.

Wyginałam się spazmatycznie i instynktownie przysuwałam do niego bliżej, nie opierałam się, kiedy muśnięcia przechodziły w brutalny dotyk, wałkował w palcach moje brodawki, aż stawały się twarde. Teraz już byłam niezdolna do powstrzymania fali gorąca spływającej w rejon podbrzusza, ale on nadal masował każdy centymetr kwadratowy mego ciała i poznawał palcami każdy jego zakątek. Zawłaszczał je, brał w posiadanie.

Nie! – podpowiedział mózg.

Poczułam się jak osoba wyrwana z hipnotycznego transu i nagle przeszył mnie ból. Wiedziałam, dlaczego. Pławiłam się w takiej samej rozkoszy, gdy dotykał mnie lord Marlowe, kiedy mu ulegałam. Teraz dręczyło mnie poczucie winy wobec nieżyjącego męża. Co się ze mną dzieje? Czy można zdradzać zmarłego? A jeśli było to podświadome ostrzeżenie? Zabawa w dominację i uległość może się okazać niebezpieczna, zwłaszcza gdy prowadzi ją dwoje graczy, którzy nie są z sobą do końca uczciwi.

Ale za chwilę, gdy Ramzi zanurzył we mnie swoje palce, a potem zaczął pocierać stwardniałą łechtaczkę, nie byłam już zdolna do racjonalnej analizy. Teraz rządziła mną prymitywna siła, potężniejsza niż rozum. Istniała tylko chwila teraźniejsza. Drżałam w podnieceniu i czekałam na moment, gdy mnie zaspokoi.

Jednak mój partner miał inne plany.

Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że przygląda się moim piersiom, okrągłym i jędrnym. Naoliwiona skóra połyskiwała, jakbym była posągiem pokrytym ranną rosą. Nie

poruszał się, patrzył tylko. Podziwiał mnie, jakbym była dziełem sztuki. Nie miałam pojęcia, że praktykuje na mnie rytuały charakterystyczne dla muzułmanów wschodniej Afryki, czyniąc ze mnie rozpieszczoną niewolnicę przyzwyczajoną do spełniania swych wymyślnych zachcianek i zmysłowego luksusu. Wtedy wiedziałam tylko, że nie potrafię bez niego żyć.

– Jesteś uosobieniem grzechu, moja piękna Angielko – rzekł z westchnieniem. – Zdeprawowaną do szpiku kości.

– To ci przeszkadza? – Opadłam na kolana i łakomie polizałam gładką główkę jego członka. Skoro zwlekał, sama przejmę inicjatywę.

– Podnieca mnie twoja przemiana w boginię, gdy nienasycenie i emocjonalne burze zamieniasz w żywioł porażający pięknem.

– Jak teraz?

Przejechałam językiem po całej długości jego pala, napawając się gorącem i intensywnym męskim zapachem. Ramzi uważał się bardziej za Europejczyka niż Egipcjanina i potrafił dostrzec moje upodobanie do jego naturalnego piżmowego zapachu. Zauważyłam, że nie naciera się już perfumami Kleopatry, choć Egipcjanie mieli zwyczaj namaszczania całego ciała wonnymi olejkami. Przebaczyłam głupie kłamstewko o niezwykłej mocy perfum, którym mnie uwiódł na początku znajomości, nie mogłam jednak darować Laili stałych nacisków, bym kupiła kolejne artefakty ze znalezionych niedawno grobowców, a potem odsprzedała je z zyskiem przy jej pomocy, oczywiście po odliczeniu solidnej prowizji. Nie miałam zaufania do wciskanych mi starożytności. Uważałam, że albo pochodzą z podejrzanych źródeł i zostały skradzione ze stanowisk archeologicznych, albo są znakomitymi podróbkami, nie do odróżnienia dla laika. Muszę jednak przyznać, drogi czytelniku, że pudełko z perfumami – rzekomo należące do słynnej z urody królowej – było mistrzowskim fałszerstwem, a już z całą pewnością najlepszym, jakie mi się zdarzyło w życiu widzieć. Każdy szczegół wyglądał na zachwycająco autentyczny. Trzymałam je w apartamencie w hotelu „Shepheard” i z upodobaniem korzystałam z wonnej zawartości. Zapach perfum Kleopatry wzmagał moje uzależnienie od seksualnych zabaw, którym się oddawałam nocami. Wznosiłam modły, bym nigdy nie musiała przekonać się na własnej skórze, czy perfumy rzeczywiście mają jakąkolwiek magiczną moc.

Tej nocy, podobnie jak przy wielu innych podobnych okazjach, wąchałam Ramziego, lizałam go i smakowałam, aż wreszcie wciągnęłam niemal do gardła, nie przestając ssać z całej siły. Palcami pieściłam jego jądra, czułam, jak członek twardnieje i pulsuje, a gdy eksplodował w moich ustach, delektowałam się słonawym smakiem spermy, zanim połknęłam ją bez zastanowienia. To, co byłoby nie do pomyślenia w stosunku do moich

byłych kochanków, wydawało mi się rzeczą naturalną i przyjemną, gdy kochałam się z Ramzim. Lubiłam go obserwować podczas intensywnych orgazmów. Oddychał z trudem, dygotał na całym ciele, krzyczał, a potem mokry od potu opadał na zielony jedwab.

– Moja angielska róża wie, jak zadowolić mężczyznę – mawiał i przejeżdżał palcami przez moje zmierzwione włosy.

Przymykałam oczy, zadowolona z delikatnej kojącej pieszczoty. W jego dotyku było tyle czułości.

– Uwielbiam cię zadowalać, mój sułtanie. – Skubnęłam wargami jego ucho, przywarłam do niego nagim ciałem i dotknęłam bezsilnego, skurczonego członka. – Muszę trochę poczekać na swoją kolej.

– Nie pozwolę ci długo czekać – odparł ze śmiechem.

– Pragnę cię, Ramzi, jak żadnego innego mężczyzny – szepnęłam głosem pełnym emocji. To była prawda. Miał piękne ciało i tyle szelmowskiego wdzięku, że rozpalał mnie sam jego widok.

– Nigdy się nie rozstaniemy. Dałaś tyle rozkoszy swemu panu, że będziesz jego hurysą w raju.

– Mój raj jest tutaj, z tobą, Ramzi – odparłam, odsuwając się nieco. – Ale żaden mężczyzna nie jest moim panem.

– Będziesz moją niewolnicą, jeśli sobie tego zażyczę. – Ścisnął mnie za rękę.

– Nie. – Zajrzałam mu w oczy z wyzwaniem, ale nie próbowałam się oswobodzić. Nic mi nie groziło.

– Nie? Mam ci sprawić lanie? Chcesz, żeby twój tyłeczek zalał się rumieńcem po spotkaniu z moim pejczem? A może wolisz, żebym cię nabił na pal?

– Nie będę się broniła.

– Czy wiesz, o co prosisz? – Jego władcza, zaborcza ręka zsunęła się na moje udo.

– Chcę, żebyś mi to wszystko zrobił, Ramzi – szepnęłam. – A nawet więcej.

– Więc jestem twoim niewolnikiem, angielska ślicznotko, bo nie umiem ci odmówić.

To była nasza zakryta przed światem gra. Prowokowaliśmy się, drażniliśmy, rzucaliśmy sobie wyzwania. Czułam, że te intymne godziny spędzane tylko we dwoje były dla niego równie ważne jak dla mnie, choć nie ukrywam, że braliśmy udział w seksie grupowym wszelkiego rodzaju, gdy wymagały tego od nas obowiązki właścicieli „Klubu Kleopatry”. Jednak to właśnie tamte momenty wyjątkowej bliskości i czułej akceptacji przechowuję w pamięci jak najdroższe skarby.

Jeszcze coś muszę ci powiedzieć o moim Egipcjaninie: nigdy nie czekałam więcej niż

kilka minut na to, by jego członek wyprężył się ochoczo, gotowy do wypełniania swych obowiązków. Rozmiary zapierały dech w piersiach. Pieprzył się ze mną z taką nieustępliwą jurnością, że kręciło mi się w głowie. Lubił eskalować napięcie. Widząc, że jestem bliska orgazmu i wystarczy jedno pchnięcie, by wysłać mnie na orbitę, nieruchomiał i kazał mi błagać o rozkosz. Z zapałem odgrywałam swoją rolę, skamlałam i jęczałam, domagałam się, by folgował swym chuciom, aż wreszcie tracił resztki samokontroli i porywał mnie w szaleńczy galop, po którym padaliśmy na łóżko kompletnie wyczerpani i całkowicie zaspokojeni.

Czasem podejrzewałam go o nieustającą erekcję, tak ochoczo odpowiadał na każdą moją seksualną zaczepkę i spełniał każdą erotyczną zachciankę. Klęczałam przed nim na czworakach wtulona twarzą w miękką białą narzutę, gdy penetrował mnie od tyłu; stałam oparta plecami o ścianę, z nogą na jego biodrze, gdy rozpychał się między moimi udami; leżałam na plecach nadziana na jego twardą męskość i jęczałam ochryple z rozkoszy, gdy zarzucał sobie moje nogi na ramiona dla lepszej penetracji. Owinął mnie sobie wokół palca, otumanił, zauroczył, a ja potrzebowałam go w coraz większych dawkach, wierząc naiwnie, że kontroluję sytuację. Nie dostrzegałam, do jakiego stopnia mnie uzależnił, jak bardzo idealizowałam seks, który nas łączył. Jego niespożyte siły witalne mnie zdumiewały. Ja też nigdy nie byłam aż tak wyuzdana…

Jacques Serguine – Okrutna Zelandia

Poczułam bolesny dreszcz. Znów sprawi mi lanie – pomyślałam. Nie mogłam znieść

myśli, że zdarzy się to nie tylko w obecności kilku młodych kobiet, ale również wobec dzieci

i mężczyzn, starszych, dziadków, całego plemienia. A zarazem fakt, że znałam już

dziewczynę, ona zaś widziała mnie w stanie najdalej posuniętego nieskrępowania, dodawał

mi pewności siebie, a nawet wywołał uczucie gorąca w łonie, w sercu. Już raz mnie

wychłostała, a słusznie czy nie, wszystko czego już doświadczyliśmy, choćby tylko jeden

jedyny raz, napawa nas mniejszym strachem. Zerkając w miarę moich możliwości obok

kozła, ujrzałam nadchodzące szczupłe opalone nogi tej, którą w głębi duszy, absurdalnie w

rzeczywistości, uważałam za coś w rodzaju przyjaciółki. Mimo to, o ile zdołałam dojrzeć,

miała na sobie nie tylko przepaskę, lecz odwinęła jej część i przerzuciła sobie przez ramiona,

przewiązując i zakrywając piersi, jakby i ona uznała za swój obowiązek przyczynić się do

tego, abym czuła się jeszcze bardziej naga, bardziej wystawiona na widok, jeszcze

nędzniejsza. Gdy stanęła za mną, nachyliła się i do końca ściągnęła mi majtki, które do tej

pory owinięte były wokół moich kolan jak ostatni, najzupełniej symboliczny mur obronny.

Potem chwyciła mnie za ramię i zmusiła, bym wstała. Obracając się ku niej, obracałam się

także twarzą do tłumu, i znowu rozległy się okrzyki. Nie musiałam zastanawiać się nad ich

przyczyną. Nawa-Na, patrząc na krzyczących, wydawała się odpowiadać im z uśmiechem, a

równocześnie uniósłszy brwi, chwytała mnie dłonią co chwilę za widoczną część mojego łona

i za jasnowłosy kłębek futerka. Po tym wszystkim znów odwróciła się twarzą do mnie. Gdy

stałyśmy tak we dwie, było wyraźnie widać, że Nawa-Na jest nie tylko dużo młodsza ode

mnie, ale także dużo mniejsza i drobniejsza. Uśmiechała się bardziej z rozbawieniem i

odrobiną roztargnienia niż szyderczo. Ja natomiast, która brzydzę się tubylców jak każda

rozsądna osoba, stwierdziłam z zaskoczeniem, że w tej zwariowanej sytuacji zaczynam

szczerze podziwiać podłużne czarne oczy dziewczyny, jej gęste i gładkie jak heban włosy,

maleńki nosek z ledwie zauważalnym spłaszczeniem, dzięki któremu nozdrza rozwierały się

jak kielich kwiatu, niezwykłej białości zęby, piękne pełne usta.

Pomiędzy kozłem, który – jak dowiedziałam się później – zazwyczaj służył do suszenia

ryb, i chatą, którą przeznaczono dla mnie, teren obficie porośnięty trawą tworzył rodzaj

uskoku albo niezbyt głębokiego schodka długości jednego czy dwóch metrów, zwróconego

jak na złość w stronę niewielkiej gromady tubylców. Nawa-Na skierowała się do tej

naturalnej ławeczki i usiadła twarzą do swoich współplemieńców, zachęcając mnie

skinieniem podbródka, ażebym się do niej przyłączyła. Gdy człowiek jest nagi, najchętniej

ruszałby się jak najmniej, bowiem najdrobniejsza nawet zmiana pozycji jeszcze bardziej

obnaża i odsłania. Ale dobrze wiedziałam, że nie mam wyboru, więc usłuchałam.

Nie przed nimi, nie przed tymi wszystkimi ludźmi – pomyślałam jednak z rozpaczą.

Tymczasem, jak w jakimś koszmarnym śnie, scena z popołudnia dokładnie się

powtarzała. Nawa-Na dała mi do zrozumienia, że powinnam położyć się na brzuchu na jej

kolanach, i również w tym musiałam jej posłuchać. Dziewczyna odchyliła się nawet

nieznacznie na bok, żeby moje pośladki były doskonale widoczne dla każdego z widzów.

„Niechaj mnie bije, jeśli chce, ale nie zdoła mnie złamać ani zmiękczyć, nie uda jej się nic

poza wywołaniem u mnie jeszcze większej oziębłości” pomyślałam z tą samą rozpaczliwą

wściekłością.

Lecz Nawa-Na tym razem nie miała zamiaru mnie chłostać, a przynajmniej nie w ten

sposób, co popołudniem. Niewątpliwie wiedziała nie gorzej ode mnie, że będzie to

niewystarczające.

Dziewucha podnosząc mnie i zdejmując mi majtki, a także potem, kiedy przekładała

mnie przez kolano, musiała ukrywać w trawie lub obłudnie za plecami witkę. Teraz tą właśnie

cienką i bardzo giętką trzciną zaczęła nagle chłostać mi tyłek, dokładnie w chwili, gdy

nastawiałam się na znajomy kontakt z jej ręką. Nie tylko ból, ale i zaskoczenie były tak silne,

tak żywe, że nie mogłam zdobyć się na wysiłek woli, na odwagę, jeśli wolicie, i zaczęłam

wyć, łkać i wyszarpywać się. Dokładnie tak samo jak po południu Nawa-Na prała mnie co sił,

ograniczając się do unikania z maniakalną starannością uderzeń w krzyże i uda, i chłoszcząc

wyłącznie tyłek. Ale tym razem miałam wrażenie, że każdy cios mnie kaleczy. Utraciłam cały

wstyd, całą dumę i wyłam jak szalona, błagając ją wśród szlochów, by przestała. Gdy tak się

miotałam, nogi ześlizgnęły mi się z ławeczki, lecz nie z kolan dziewczyny. Jednak ta z werwą

typową dla najwątlejszych nawet na pozór dzikusek, chwyciła mnie pod lewe ramię i

ścisnąwszy mocno w talii, batożyła mnie z jeszcze większym zapałem i bardziej boleśnie,

chociażby z tego powodu, że w nowej pozycji, z kolanami niemal dotykającymi trawy,

wystawiałam tyłek jeszcze wyżej i jeszcze szerzej go rozwierałam. Przysięgam, że kiedy

Nawa-Na prała mnie ze zdwojoną siłą, byłam przekonana, iż witka dosłownie rozetnie mi

ciało. I to nie tylko zadek, naskórek, ale przyległości, przerażająco delikatne śluzówki

wewnątrz tyłka i w szparce. A mimo to, w tej samej chwili, w której doznawałam tej obawy,

piekący ból, rozdarcie jakby uciekały w najgłębsze zakątki mojego ciała, wtapiały się we

mnie, zrywały nie wiadomo jakie tamy, i w samym sercu palącego bólu odczułam, jak z głębi

moich wnętrzności wytryskują soki rozkoszy i rozbryzgują się jak wodospad. Nawa-Na

wyczuła to także swoim diabelskim instynktem i natychmiast zaprzestała mnie chłostać.

Wstając, podniosła mnie równocześnie bez widocznego wysiłku, jakby pod tą smukłą

sylwetką i szczupłością kryły się mięśnie ze stali, a potem pokonaną, szlochającą

zaprowadziła mnie do kozła, przez który ponownie mnie przełożono. Do stawiania oporu nie

miałam już więcej energii niż worek z brudną bielizną. Wydawało mi się, że musi być widać,

jak rozkosz szkli się między moimi udami, a mimo to nie miałam sił, żeby zewrzeć nogi, żeby

nie stać tak zgięta wpół z rozwartymi ogromnymi pośladkami i zapraszającą szparką. Zresztą

nie pozostawiono mnie samej na długo. Podczas gdy wciąż łkałam z całego serca z

policzkiem wtulonym w listowie i przesłoniętym, przede mną samą bardziej niż przed innymi,

przez pukle długich włosów i łzy, mężczyzna, bez wątpienia ten sam, który wszedł we mnie

palcem, ponownie zbliżył się od tyłu. Zdołałam jedynie dojrzeć muskularne i jak u wielu

tubylców, szczególnie mężczyzn, nieco przykrótkie nogi. Zwlekał chwilę, potrzebując czasu

na rozsupłanie przepaski, potem naciągnął nieco u dołu dłonią wargi i ścianki mojej szpary,

co zresztą nie było konieczne, z pomocą drugiej zaś przyłożył nabrzmiałą żołądź swojego

członka do dziurki, podobnie jak robił to Frank, ale bez tego budzącego zgrozę obmacywania,

i jednym pchnięciem lędźwi zanurzył go całego we wnętrzu mojej pochwy.

Można by powiedzieć, że mężczyźni są zawsze niezadowoleni z tego, co znajdują we

wnętrzu ciała kobiety. Zanim mnie wychłostano, wyczułam doskonale, że ten, gdy wchodził

we mnie palcem, był rozczarowany, a nawet poirytowany skurczem i suchością mojej dziurki.

Teraz odniosłam wrażenie, że był nie mniej zawiedziony jej dostępnością, jej delikatnością

spływającą sokami rozkoszy. Wolałby mnie zgwałcić swoim dzirytem, tak jak przedtem

zrobił to palcem. Być może mężczyźni szukają zawsze czegoś innego, niż posiadają. Mój

napastnik musiał być również niezadowolony z niewielkiej rozkoszy, jaką zdołał mi dać, lecz

powinien był zrozumieć, że przyszedł za późno. Wbrew swej woli wzięłam już radość, radość

okrutną, lecz wstrząsającą dogłębnie jak kataklizm, wraz z ostatnim klapsem Nawy-Na, i po

takim spazmie, po takich potokach kobiecego płynu, nawet najbardziej jurny mężczyzna

między moimi udami i w mojej pochwie mógł być jedynie gościem albo przechodniem.

Nurzał się, by tak rzec, we mnie, korzystał z moich ciepłych soków, lecz jego własne

umiejętności nie były w stanie mnie poruszyć. Zauważyłam jedynie, że jego członek był nieco

krótszy, a zarazem jędrniejszy od członka Franka. Lekko rozciągał mi pierwszy pierścień

pochwy, kołnierz, jeśli wolicie, w chwili gdy przechodziła przezeń jego żołądź, i było to

niemal wszystko, co czułam. Ani moment wejścia jego żerdzi w moje ciało, ani jej kołyszące

ruchy o dość szybkim rytmie, ani wreszcie rodzaj absurdalnego parsknięcia we mnie z

ozdobnikiem w postaci rzężenia mężczyzny uwolnionego od jarzma, a zarazem

rozczarowanego nie wzruszyły mnie szczególnie.

Przygotowana byłam na to, że po nim wszyscy pozostali mężczyźni z plemienia

przyjdą mnie zgwałcić lub raczej przelecieć, i pogodziłam się z tą myślą. Po tym, co

dotychczas przeszłam, reszta stała mi się obojętna. Ale moja obawa nie urzeczywistniła się.

Kilka młodych dziewcząt wytarło mnie pośpiesznie między udami pękami trawy, gdy leżałam

jeszcze przerzucona wpół przez kozioł, potem te same dziewczyny pomogły mi wstać i w ten

sam sposób osuszyły mi podbrzusze i łono, po czym odprowadzono mnie do szałasu, gdzie

zostałam sama. Byłam przedmiotem, którego pozbywa się natychmiast po użyciu. Na

zewnątrz mężczyźni zaintonowali śpiewy wokół ogniska. Śmiechy i czyste głosy kobiet

tworzyły w kontrapunkcie małą, niespójną muzykę.

Gwen Treverec – Rosalie

— Gdzie pani jest? — zapytałem.

— Tutaj!

Owo „tutaj” nic mi nie mówiło, lecz samo brzmienie jej głosu wskazało kierunek. Pokój Rosalie znajdował się z drugiej strony salonu. Udałem się tam.

Pani domu (a zarazem i moja!) stała odwrócona do mnie plecami. Była właśnie w trakcie ściągania sukni przez głowę, w oczywistym zamiarze zmiany stroju. Raz jeszcze stwierdziłem, że zdołała zachować bardzo piękne ciało, z wdzięcznymi ramionami, jędrnym biustem, okrągłymi biodrami, zda się toczonymi udami i delikatną Unią łydek.

Podszedłem do niej.

— Proszę się nie ruszać — powiedziałem szeptem. Wziąłem ją w ramiona i począłem całować jej plecy, zstępując z góry w dół. Kiedy dotarłem do wklęsłości tuż przy lędźwiach, popchnąłem ją łagodnie. Ciągle jeszcze trzymała ramiona wzniesione do góry. Straciła równowagę i padła ze śmiechem na łóżko.




— Niech pan przestanie! — zawołała głosem zduszonym przez materię sukni.

Lecz ja nie przestawałem. Ściągnąłem jej oburącz rajstopy i majtki, odsłaniając iście dziewczęce półgęski: nie za tłuste, ale dość dobrze umięśnione, bez jednej zmarszczki. Wsunąłem pomiędzy nie język.

Przeszkadzały mi fatałaszki, nie, pozwalając jej rozewrzeć nóg. Zerwałem je nagłym gestem. Protestowała wprawdzie pod swą „maską”, niemniej uklękła, dzięki czemu jej tyłeczek się napiął. Znów jąłem czynić użytek z języka.

Oddając się tym lingwistycznym zabiegom, rozpiąłem pasek, zsunąłem w dół zamek rozporka i wydobyłem na wierzch swojego kolibra. Był w pełnej formie.

Nie zdejmując spodni, skarpetek ani też butów, spocząłem na Rosalie wsuwając mojego grdysia pomiędzy jej uda.

Poczułem, że cała drży.

Jak wiele kobiet, które akurat nie miały dzieci, będąc już blisko sześćdziesiątki zachowała szczupłą aksamitną myszkę, taką samą jak w okresie młodości. Zapewne nie była ona dotąd zbyt często używana. Jeżeli dobrze zro-zumiałem, zapewne pięć czy szęść lat temu postanowiła zmienić swoją konduitę, a potrafiła zawsze nader in-teligentnie dobierać sobie partnerów.

Zda się miażdżyła rozkosznie klingę mego rapiera. Nabrałem więc tempa.

Najsampierw wsunąłem jej ręce pod brzuch, ażeby pomieścić pępek, a następnie piersi, czyniąc to poprzez stanik, który wciąż zachowała na sobie.

Spod sukni, z którą przestała się już szamotać, usłyszałem jej stłumione wezwanie:

— Ach, Gwen, Gwen — powtarzała. — Ach, Gwen-nie… Bierz mnie całą.

Cóż, właśnie się do tego przymierzałem.

Uniósłszy się lekko wsunąłem moją prawą rękę pod mój własny brzuch, osiągnąłem szczyt jej bruzdy i wcisnąłem się w nią głębiej A potem wprowadziłem palec serdeczny do jej stokrotki i zacząłem nim wyczyniać przeróżne igraszki.

Jej jęk stał się z nagła bardziej ochrypły i wyraźniejszy.

— Głębiej, mój kochany Gwennie. Głębiej, proszę…

Ponieważ o tó wyraźnie prosiła, drążyłem dalej. Strumień, jakim bryznąłem w jej szparkę, starczyłby do unasienienia całego klasztoru karmelitanek. (Mocny Boże, cóż by one poczęły z tą progeniturą?)

Nie wycofałem się natychmiast, lecz trwałem przyklejony do pleców Rosalie, z lekka wilgotnej od potu, chcąc nieco przyjść do siebie.

Po minucie usłyszałem błagalny głosik:

— Wyjmij go stamtąd, kochany. Nie mogę złapać tchu…

Evangeline Anderson – Oswojenie bestii

Nie mówiąc nic, Gisella podniosła się ociężale z plastikowego krzesła, na którym siedziała, i, potykając się na drżących nogach,

dotarła do malutkiej, ciasnej łazienki, którą wskazał Gruby Sam. Wnętrze nie było większe od składziku, a cuchnący zapach wypływał z

białej, pękniętej muszli klozetowej. Gisella położyła pokrywę i opadła na nią z twarzą ukrytą w dłoniach.

To wszystko moja wina. Moja wina! To Bogini mnie ukarała i to moja wina! Ta myśl robiła pętała się bez końca po jej umyśle i Gisella

wiedziała, że jest prawidłowa. Sytuacja, w której się znajdowała wynikała z jej niegodziwych myśli i grzesznych pragnień. Wszystko

działo się przez to, że tak naprawdę nie pragnęła iść do świątyni, zostać kapłanką i żyć w pokorze, ubóstwie i celibacie. Potajemnie

uważała, że życie w pokorze i ubóstwie może i nie jest tak złe, ale myśl, że nigdy nie wyjdzie za mąż, choć raz w swoim życiu nie

zazna mężczyzny pomiędzy jej udami była straszna.

Gisella była zawsze wścibska i kiedy była nastolatką odkryła stertę wideo-pornosów głęboko schowaną na poddaszu, gdzie zazwyczaj nikt

nie wchodził. W ciągu kolejnych lat obejrzała po kilka razy każdy film wideo. Początkowo była zszokowana i lekko zdegustowana

dziwnymi czynnościami, które zobaczyła, ale z czasem zaczęła odczuwać zainteresowanie i podniecenie. Mogła leżeć w ciemnościach i

wyobrażała sobie siebie na miejscu tych kobiet – robiła te rzeczy, które widziała z mężczyzną, którego pragnęła, który pobudził jej ciało i sprawiał, że przez jego dotyk rozpadała się na kawałki w mieszaninie rozkoszy i bólu. Ten mężczyzna byłby

wysoki, mroczny i silny, tak jak mężczyźni z jej ulubionych filmów wideo, rozebrałby ją do naga a potem robiłby jej te rozkoszne

rzeczy.

Kiedy nie mogła dłużej znieść tych myśli, Gisella sięgała dłonią pomiędzy nogi i dotykała się w najbardziej zakazanych miejscach.

Były to te miejsca, których, jak sądziła, powinna unikać oprócz tych chwil, kiedy się myła – jej matka dała jej surowe instrukcje na

ten temat – i nawet wtedy powinna myć się tam szybko i bez zwłoki. Nawet jeśli Gisella wiedziała, że robi źle, nic nie mogła na to

poradzić. Nic nie mogła na to poradzić, kiedy rozchylała nabrzmiałe wargi, kryjące jej cipkę i muskała palcem pulsującą łechtaczkę,

dopóki odczucia nie stały zbyt wspaniałe i straszne, aby je nazwać, dopóki rozkosz nie przepłynęła przez jej napięte ciało w jej

wąskim łóżku i nie zagryzła dolnej wargi aby powstrzymać głośny jęk, który próbował wydobyć się z gardła.

A teraz, to… to było karą za te wszystkie myśli, za wszystkie czyny, Gisella była tego pewna. Bogini Światła widziała wszystko,

wszystko, co zrobiła, nawet jeśli odbyło się to w ciemnościach i Gisella musiała teraz za to zapłacić. Ile razy potajemnie marzyła o

mężczyźnie pomiędzy jej udami? O grubym penisie, który zagłębiał się w jej dziewiczej szparce i napełniał ją gorącą spermą? Ile razy

wyobrażała sobie dotyk, zapach, smak silnego męskiego ciała? Jak często zastanawiała się jak to by było, gdyby rozłożyła nogi i

pozwoliła się wypieprzyć? I teraz jej marzenia się spełniają, tylko że zamiast jednego mężczyzny, któremu miała ulec, będą ich setki.

Najlepiej byłoby, gdyby się teraz zabiła, niż umarła w upokorzeniu i cierpieniu.

Eric Mouzat – Głos pożądania

Rozpoczął się kolejny wolny kawałek, Guillaume znów obsypywał mnie namiętnymi

pieszczotami, ale ja już wiedziałam, że nasz flirt ograniczy się do tego, co zrobimy w tej sali.

Wciąż rozpustnie ocierał się nabrzmiałym członkiem o moje łono, szeptał mi do ucha coraz

bardziej obsceniczne słowa, obmacywał mi bezceremonialnie pośladki i piersi, a ja

poddawałam się wszystkiemu, co robił, z rosnącym podnieceniem.

Rozkoszowałam się tą całkiem nową sytuacją.

Nagle podjęłam decyzję. Za sceną, na której występował zespół, znajdowała się część

sali spowita mrokiem. Ustawiono tam drzewka w doniczkach, które zapewne na co dzień

zdobiły salę zebrań. Ten sztuczny lasek wydał mi się idealną kryjówką, w której mogłabym

ofiarować gorliwemu chłopcu to, czego tak bardzo pragnął.

– Chodź! – powiedziałam, biorąc go za rękę.

Widocznie nie spodziewał się, że do tego dojdzie, a przynajmniej nie w taki sposób,

bo wybąkał: „Wydawało mi się, że…”

Przeszliśmy na tył sceny i całowaliśmy się jak para nastolatków. Muzyka zagłuszała

dźwięki, które wydawaliśmy. Podniecała mnie atmosfera rozprężenia, która panowała wśród

ludzi.

Nabrałam odwagi. Zaczęłam rękoma szukać jego męskości, która tak długo dawała mi

o sobie znać. Wyczułam ją, a następnie chwyciłam mocno przez materiał spodni, zdając sobie

jednocześnie sprawę z władzy, jaką dawał mi nad chłopakiem ten banalny gest. Guillaume

całował mnie w szyję i oddychał coraz szybciej. Jęczał i mruczał mi do ucha najbardziej

wulgarne słowa, jakie znał, powtarzając wiele razy te, które w widoczny sposób na mnie

działały.

Desiree Holt – Strzała Kupidyna

Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w stojącym przed łóżkiem dużym lustrze, wolniutko zdjęła swoją koszulkę i spodnie, potem stanik i stringi. Odwracała się w tą i w tamtą oceniając swoje ciało. Nie takie złe, pomyślała. Uda może trochę za grube, tyłek troszeczkę za pełny niż by lubiła, a piersi nie takie jakie można nazwać jędrnymi. Ale w sumie nie sądziła, żeby było to ciało, nad którym można kręcić nosem.

Przeciągnęła dłońmi po piersiach, wystawiając na próbę ich wagę, potem masując sutki pomiędzy kciukiem, a palcem wskazującym. Jak zawsze maleńkie dreszcze przyjemności prześlizgnęły się w dół jej kręgosłupa wprost do jej muszelki.

Przesuwając dłonie w dół przycisnęła je do płaskiego brzucha- wynik regularnej ciężkiej pracy- i do jej nagiej, świeżo wydepilowanej cipki. Rozsuwając nogi pozwoliła opuszkowi jednego palca przycisnąć się do łechtaczki i natychmiast poczuła jak wilgoć zebrała się w jej pochwie.

Jej oczy skupiły się na widoku przed rozciągającym się przed nią, gdy rozdzieliła wargi sromowe skrobała je delikatnie paznokciami i wsunęła dwa cienkie palce do jej szparki. Tak , miała rację. Przyjemnie i soczyście. W znajomym rytmie zaczęła przeciągać w górę i w dół, jej oddech przyśpieszył, tętno w głębi jej pochwy wzrosło do potrzebującego pulsowania. Już była gotowa sięgnąć po Fioletowego Przyjemniaczka ze sportowej torby, gdy ostre dobijanie się do drzwi wystraszyło ją i wyciągnęło z marzeń. Szarpnęła się prawie nadziewając się na palce, niemal lądując na tyłku.

Cyrian Amberlake – Tatuaż nocy

Pokój był ciemny. Ktoś wyłączył światło. Josephine ledwo mogła rozróżnić zarysy mebli.

Pamiętała, że był drugi kontakt, sznur znajdował się u wezgłowia łóżka. Zrobiła krok w tym

kierunku…

Podszedł do niej z tyłu i położył ręce na ramionach. Zatrzymała się, walcząc przez chwilę z

własną przekorą.

– Nie odwracaj się – powiedział. Jego głos był ciepły i przyjemny.

Josephine stała chwilę w milczeniu, szybko oddychając, zwrócona w kierunku ściany

pogrążonej w ciemności.

Wsunął coś do jej dłoni: małe, twarde, prostokątne. Josephine wiedziała, co to jest. Ścisnęła

przedmiot mocno palcami. Ręce gościa przesunęły się w kierunku jej gardła i twarzy;

obmacywał ją delikatnie, jakby był ślepcem próbującym ją rozpoznać.

Czuła przez ręcznik dotyk jego dłoni. Rozluźniła zwój materiału. Ściągnął go z jej ciała i

odrzucił na bok. Usłyszała miękki szelest, gdy zetknął się z podłogą. Ręce gościa dotykały i

ściskały jej biust, po czym wędrowały pieszczotliwie w kierunku brzucha. Przysunął się do

niej bliżej. Lewą rękę zagłębił pomiędzy jej uda, dotknął pachwiny delikatnie pocierając,

podczas gdy prawa dłoń pieściła pośladek. Josephine zaczerpnęła powietrza. Pochyliła się w

przód, poddając się jego penetracji. Nagle odsunął się od niej. Stała niezdecydowana pragnąc

się odwrócić ale pamiętała, że zabronił jej tego.

Wydawało się jej, że stoi tak bardzo długo.

Złapała się na tym, że wytęża słuch aby usłyszeć jego oddech. Ale nie słyszała nic. Była

ciekawa, kim jest Wiedziała, że to nie ma i nie będzie miało znaczenia. Jednak nie mogła

pohamować swojej ciekawości.

Właśnie wtedy powiedział:

– Zapal świece.

Josephine podeszła do kominka. Spojrzała na to, co trzymała w dłoni – na przedmiot, który on

tam umieścił. To był element gry, kamyczek domina. Położyła go na kominku, wzięła leżące

tam zapałki i przeszła wokół pokoju zapalając świece. On cały czas kroczył za nią, trzymając

się tuż za jej plecami. Minęła wilgotny ręcznik leżący na podłodze, ale nie zatrzymała się, aby

go podnieść. Nawet na niego nie spojrzała, całą uwagę poświęcając zapalanym przez siebie

świecom. Czuła, że pozostawia za sobą ślad światła, że każda świeczka którą zapala, obnaża

ją coraz bardziej; czuła utkwiony w niej wzrok. Czy ją podziwiał? Czy pobudzał go jej

widok? Czy jest zaborczy czy uległy, jak służący w jej pracy? A może nią gardzi? Czy znał ją

wcześniej i odczuł odrazę do jej osoby za to, że wróciła tu znowu? Czy pogardzał nią za to, że

trafiła na niego ponownie, kimkolwiek był?

Żadna z tych rzeczy również nie miała znaczenia. Josephine uświadomiła sobie, że jest

zdenerwowana. Była tu dawno temu. Odzwyczaiła się od dotyku, zbyt przyzwyczajona do

metod stosowanych w świecie biznesu, konsultacji, negocjacji, demonstrowania przewagi nad

kolegami i konkurentami, poszukiwania wpływów i korzyści. Tutaj, w Estwych, niepotrzebne

były opinie ani decyzje. Gdy przypomniała sobie o tym, odprężyła się. Spłynął na nią długo

oczekiwany spokój. Zapaliła ostatnią świecę.

– Obróć się – powiedział. – Pozwól mi cię zobaczyć.

Odwróciła się.

Ujrzała go na wpół leżącego na łóżku. Był smagłym młodym mężczyzną, w przyzwoitym,

ciemnym lub ciemnoszarym garniturze. Nie był żadnym z tych facetów, z którymi miała

poprzednio do czynienia tu, w Estwych. Jego uroda była trudna do określenia.

„Wschodnioeuropejska”- pomyślała.

Marynarkę miał rozpiętą. Ręce złożył pieszczotliwym gestem na żołądku. Złoty sygnet na

palcu odbijał światło świec. Dłonie miał wąskie. Josephine ciągle czuła miejsca, których

dotykał. Jego taksujący wzrok także spoczywał na tych miejscach. Czuła jego oczy na swym

biuście, szczególnie na tatuażu między piersiami. Zobaczyła, że walizka leży u jego stóp,

otwarta, a rzeczy znajdujące się w niej, w nieładzie. Musiał w nich szperać. Nie był to ten

rodzaj przedmiotów, których można by się spodziewać w walizce zamożnej kobiety interesu.

– Ubierz się teraz – powiedział. Josephine była zaskoczona.

– Ubrać się? Uniósł brwi.

– Poddajesz to w wątpliwość?

– Nie – powiedziała szybko Josephine. – Oczywiście, że nie. Wskazał na walizkę.

– Pończochy – powiedział – będą odpowiednie. I buty.

– Oczywiście – odrzekła Josephine.

– Nie ma potrzeby o tym mówić – powiedział do niej.

– Przepraszam – odpowiedziała automatycznie.

– Ani przepraszać – powiedział. – Twoja skrucha jest pewna. Możesz zbliżyć się do łóżka.

Josephine spuściła wzrok i podeszła do łóżka. Po omacku zlustrowała walizkę, znalazła pas

od podwiązek – ten czarny, ozdobiony mnóstwem drobnych koronek – i założyła go na biodra.

Znalazła pończochy, również czarne, świeżą paczkę. Zdjęła celofan. Wyjęła każdą pończochę

oddzielnie, zrolowała w dłoniach przed nałożeniem i naciągnęła przypinając je do podwiązek.

Kolejno stawiała stopy na łóżku, wygładzając pończochy na nogach i prostując szwy. Czuła,

że mężczyzna ją obserwuje. Ona na niego nie patrzyła. Buty były lśniąco czarne, a obcasy na

tyle wyższe, że nie mogłaby ich ubrać na żadną inną okazję. Włożyła je i stanęła przed nim.

Oczy wciąż miała spuszczone.

– Jeszcze jedna rzecz – powiedział. Pogrzebała w walizce i znalazła ją.

– Przynieś to tutaj – rozkazał.

Ujęła to w obie dłonie i podała nie patrząc mu w twarz. Był to kołnierzyk z czarnej, miękkiej

skórki. Wziął go z jej rąk.

– Uklęknij – powiedział, a gdy wykonała polecenie, założył go jej na szyję.

Pozostawił ją przez chwilę w tej pozycji, aby rozkoszować się całkowitym

podporządkowaniem. Ktoś inny na jego miejscu pieściłby jej głowę, gdy tak przed nim

klęczała. Ale nie on. Nawet jej nie dotknął.

– A teraz wstań – powiedział. – Twarzą do ściany, Josephine podeszła do szafy i stanęła w

rogu, czując swoje

wywyższenie w tych niezwykłych butach. Wpatrując się w

ścianę, złączyła palce i splotła ręce na głowie.

Słyszała jego kroki za sobą i cichy głos, tuż przy uchu:

– Złącz ręce z tyłu.

Usłuchała go i poczuła dotyk zimnego metalu, gdy zakładał jej kajdanki, wpierw wokół jej

lewego, a następnie prawego nadgarstka. Jeszcze raz pogładził jej nagie pośladki, po czym

zostawił ją. Usłyszała, jak wracał do łóżka: ciche skrzypnięcie sprężyn, gdy się na nim kładł.

– Widzę, że dawno nie miałaś z tym do czynienia – powiedział.

Josephine nie odpowiedziała.

– Dlaczego znalazłaś się tutaj? – zapytał.

Wargi Josephine były suche. Oblizała je ukradkiem.

– Możesz odpowiedzieć – powiedział głosem, w którym czuło się rezerwę.

– Jestem tu, aby słuchać – odpowiedziała Josephine przez zaciśnięte gardło.

– Posłuszeństwo – powiedział. – W Estwych posłuszeństwo jest obowiązkiem. Czyżbyś o tym

zapomniała?

– Nie byłam do tej pory posłuszna nikomu, tylko sobie samej – odparła Josephine.

– Istotnie? – zadrwił. – Co w takim razie powinienem z tobą zrobić?

Mówił to rozkapryszonym tonem i z charakterystycznym dla prześmiewców akcentem.

Josephine wzięła głęboki oddech.

– Oczekuję kary – powiedziała.

– Karcącego potraktowania – powiedział. – Czy mam się tym zająć?

Josephine uświadomiła sobie, że wpatruje się tępo w ścianę. Zamknęła oczy.

– Tak, sir – powiedziała. – Tak, mistrzu.

– Możesz mnie o to poprosić – powiedział.

Josephine czuła, jakby podłoga pod nią się rozstąpiła. Chciała ugiąć nogi w kolanach, ale

wiedziała, że nie ma przyzwolenia.

– Mistrzu – powiedziała. – Byłam nieposłuszna i samowolna i proszę o ukaranie mnie.

Gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła się lepiej i pewniej. Otworzyła oczy. Wciąż stała

przed ścianą, z rękami na plecach, ale z większą pewnością siebie.

– Jaki stopień dyscypliny byłby dla ciebie odpowiedni? – zapytał.

Ponownie zamknęła oczy.

– Surowy – odpowiedziała, a jej glos w tym momencie był na granicy szeptu.

– Surowa dyscyplina – powtórzył zrównoważonym tonem. -W porządku, cała noc przed nami.

Josephine nie powiedziała ani słowa. W pokoju było ciepło. Nie drżała. Czekała. Znikąd nie

dobiegał żaden dźwięk. Dom sprawiał wrażenie wyludnionego. Po chwili usłyszała jego

obecność. Spięła się mimowolnie, ale on nie podszedł do niej. Usłyszała dźwięk

przypominający pisk bobrów. Widocznie przesuwał jakiś mebel.

– Obróć się teraz – powiedział.

Odwróciła się. Przesunął fotel w puste miejsce pomiędzy łóżkiem i kominkiem.

– Podejdź tu – rozkazał.

Wyprowadził ją z rogu i ustawił za oparciem fotela.

– Pochyl się nad poręczą.

Josephine przechyliła się przez oparcie fotela na tyle, jak pozwalały na to ręce skute na

plecach. Straciła równowagę – jej głowa znalazła się na poduszce fotela a tyłek w powietrzu.

Ramiona miała niezgrabnie wykręcona plecach. Obróciła głowę w jedną stronę, tak że

policzek dotknął obicia. Materiał był szorstki, śmierdział kurzem i wiekiem. Jednym okiem

mogła dostrzec nogę od łóżka, róg swojej walizki i drzwi prowadzące do sypialni.

Wydawało jej się, że się poruszył, ale nie wiedziała w którym kierunku. Czekała, aby poczuć

jego dotyk. Wtedy usłyszała go, gdzieś przy kominku. Dotarł do niej nieśmiały dźwięk

skrzypiącego dzwonka. Minęła minuta lub dwie. Rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę – powiedział wyraźnie,

Drzwi otworzyły się i weszła służąca. To była Lucy, ta sama Lucy, która niecałą godzinę

temu tu, w tym pokoju, obnażała swój tyłek na życzenie Josephine. Teraz Lucy przyjrzała się

Josephine, półnagiej, przewieszonej przez poręcz krzesła. Jej twarz nie zdradzała żadnego

szczególnego uczucia. Patrzyła ponad nią.

– Tak, sir? – powiedziała.

– Przynieś mi koniak, Lucy, proszę.

– Tak, sir – powiedziała Lucy. – A dla pani?

Nastąpiła przerwa. Kątem oka Josephine ujrzała go przy łóżku, przeglądającego zawartość jej

walizki Słyszała brzęk metalu i cichutki szelest skóry.

– Dla pani nic – powiedział.

– Dziękuję, sir – powiedziała Lucy i wyszła.

Stał chwilę koło drzwi, potem okrążył Josephine i podszedł do niej od tyłu. Dotknął ją tak, jak

ona sama dotykała Lucy, służącą, gładząc rękami jej tyłek, obłości i szczeliny. Macając ciało,

czuł ciężar pośladków i napięcie skóry. Pomiędzy udami natrafił na wilgotną fałdę, zanurzył

palce i pozwolił im tam baraszkować przez moment.

Następnie okrążył krzesło i stanął z przodu tak, by mogła go widzieć. Kucnął przed nią,

podciągając nogawki spodni. Uniósł rękę i zaczął pieścić jej włosy. Josephine czuła, że drży z

oczekiwania.

– Chcesz knebel? – zapytał ją. – Czy wolisz krzyczeć?