poniedziałek, 26 września 2016

Jacques Serguine – Okrutna Zelandia

Poczułam bolesny dreszcz. Znów sprawi mi lanie – pomyślałam. Nie mogłam znieść

myśli, że zdarzy się to nie tylko w obecności kilku młodych kobiet, ale również wobec dzieci

i mężczyzn, starszych, dziadków, całego plemienia. A zarazem fakt, że znałam już

dziewczynę, ona zaś widziała mnie w stanie najdalej posuniętego nieskrępowania, dodawał

mi pewności siebie, a nawet wywołał uczucie gorąca w łonie, w sercu. Już raz mnie

wychłostała, a słusznie czy nie, wszystko czego już doświadczyliśmy, choćby tylko jeden

jedyny raz, napawa nas mniejszym strachem. Zerkając w miarę moich możliwości obok

kozła, ujrzałam nadchodzące szczupłe opalone nogi tej, którą w głębi duszy, absurdalnie w

rzeczywistości, uważałam za coś w rodzaju przyjaciółki. Mimo to, o ile zdołałam dojrzeć,

miała na sobie nie tylko przepaskę, lecz odwinęła jej część i przerzuciła sobie przez ramiona,

przewiązując i zakrywając piersi, jakby i ona uznała za swój obowiązek przyczynić się do

tego, abym czuła się jeszcze bardziej naga, bardziej wystawiona na widok, jeszcze

nędzniejsza. Gdy stanęła za mną, nachyliła się i do końca ściągnęła mi majtki, które do tej

pory owinięte były wokół moich kolan jak ostatni, najzupełniej symboliczny mur obronny.

Potem chwyciła mnie za ramię i zmusiła, bym wstała. Obracając się ku niej, obracałam się

także twarzą do tłumu, i znowu rozległy się okrzyki. Nie musiałam zastanawiać się nad ich

przyczyną. Nawa-Na, patrząc na krzyczących, wydawała się odpowiadać im z uśmiechem, a

równocześnie uniósłszy brwi, chwytała mnie dłonią co chwilę za widoczną część mojego łona

i za jasnowłosy kłębek futerka. Po tym wszystkim znów odwróciła się twarzą do mnie. Gdy

stałyśmy tak we dwie, było wyraźnie widać, że Nawa-Na jest nie tylko dużo młodsza ode

mnie, ale także dużo mniejsza i drobniejsza. Uśmiechała się bardziej z rozbawieniem i

odrobiną roztargnienia niż szyderczo. Ja natomiast, która brzydzę się tubylców jak każda

rozsądna osoba, stwierdziłam z zaskoczeniem, że w tej zwariowanej sytuacji zaczynam

szczerze podziwiać podłużne czarne oczy dziewczyny, jej gęste i gładkie jak heban włosy,

maleńki nosek z ledwie zauważalnym spłaszczeniem, dzięki któremu nozdrza rozwierały się

jak kielich kwiatu, niezwykłej białości zęby, piękne pełne usta.

Pomiędzy kozłem, który – jak dowiedziałam się później – zazwyczaj służył do suszenia

ryb, i chatą, którą przeznaczono dla mnie, teren obficie porośnięty trawą tworzył rodzaj

uskoku albo niezbyt głębokiego schodka długości jednego czy dwóch metrów, zwróconego

jak na złość w stronę niewielkiej gromady tubylców. Nawa-Na skierowała się do tej

naturalnej ławeczki i usiadła twarzą do swoich współplemieńców, zachęcając mnie

skinieniem podbródka, ażebym się do niej przyłączyła. Gdy człowiek jest nagi, najchętniej

ruszałby się jak najmniej, bowiem najdrobniejsza nawet zmiana pozycji jeszcze bardziej

obnaża i odsłania. Ale dobrze wiedziałam, że nie mam wyboru, więc usłuchałam.

Nie przed nimi, nie przed tymi wszystkimi ludźmi – pomyślałam jednak z rozpaczą.

Tymczasem, jak w jakimś koszmarnym śnie, scena z popołudnia dokładnie się

powtarzała. Nawa-Na dała mi do zrozumienia, że powinnam położyć się na brzuchu na jej

kolanach, i również w tym musiałam jej posłuchać. Dziewczyna odchyliła się nawet

nieznacznie na bok, żeby moje pośladki były doskonale widoczne dla każdego z widzów.

„Niechaj mnie bije, jeśli chce, ale nie zdoła mnie złamać ani zmiękczyć, nie uda jej się nic

poza wywołaniem u mnie jeszcze większej oziębłości” pomyślałam z tą samą rozpaczliwą

wściekłością.

Lecz Nawa-Na tym razem nie miała zamiaru mnie chłostać, a przynajmniej nie w ten

sposób, co popołudniem. Niewątpliwie wiedziała nie gorzej ode mnie, że będzie to

niewystarczające.

Dziewucha podnosząc mnie i zdejmując mi majtki, a także potem, kiedy przekładała

mnie przez kolano, musiała ukrywać w trawie lub obłudnie za plecami witkę. Teraz tą właśnie

cienką i bardzo giętką trzciną zaczęła nagle chłostać mi tyłek, dokładnie w chwili, gdy

nastawiałam się na znajomy kontakt z jej ręką. Nie tylko ból, ale i zaskoczenie były tak silne,

tak żywe, że nie mogłam zdobyć się na wysiłek woli, na odwagę, jeśli wolicie, i zaczęłam

wyć, łkać i wyszarpywać się. Dokładnie tak samo jak po południu Nawa-Na prała mnie co sił,

ograniczając się do unikania z maniakalną starannością uderzeń w krzyże i uda, i chłoszcząc

wyłącznie tyłek. Ale tym razem miałam wrażenie, że każdy cios mnie kaleczy. Utraciłam cały

wstyd, całą dumę i wyłam jak szalona, błagając ją wśród szlochów, by przestała. Gdy tak się

miotałam, nogi ześlizgnęły mi się z ławeczki, lecz nie z kolan dziewczyny. Jednak ta z werwą

typową dla najwątlejszych nawet na pozór dzikusek, chwyciła mnie pod lewe ramię i

ścisnąwszy mocno w talii, batożyła mnie z jeszcze większym zapałem i bardziej boleśnie,

chociażby z tego powodu, że w nowej pozycji, z kolanami niemal dotykającymi trawy,

wystawiałam tyłek jeszcze wyżej i jeszcze szerzej go rozwierałam. Przysięgam, że kiedy

Nawa-Na prała mnie ze zdwojoną siłą, byłam przekonana, iż witka dosłownie rozetnie mi

ciało. I to nie tylko zadek, naskórek, ale przyległości, przerażająco delikatne śluzówki

wewnątrz tyłka i w szparce. A mimo to, w tej samej chwili, w której doznawałam tej obawy,

piekący ból, rozdarcie jakby uciekały w najgłębsze zakątki mojego ciała, wtapiały się we

mnie, zrywały nie wiadomo jakie tamy, i w samym sercu palącego bólu odczułam, jak z głębi

moich wnętrzności wytryskują soki rozkoszy i rozbryzgują się jak wodospad. Nawa-Na

wyczuła to także swoim diabelskim instynktem i natychmiast zaprzestała mnie chłostać.

Wstając, podniosła mnie równocześnie bez widocznego wysiłku, jakby pod tą smukłą

sylwetką i szczupłością kryły się mięśnie ze stali, a potem pokonaną, szlochającą

zaprowadziła mnie do kozła, przez który ponownie mnie przełożono. Do stawiania oporu nie

miałam już więcej energii niż worek z brudną bielizną. Wydawało mi się, że musi być widać,

jak rozkosz szkli się między moimi udami, a mimo to nie miałam sił, żeby zewrzeć nogi, żeby

nie stać tak zgięta wpół z rozwartymi ogromnymi pośladkami i zapraszającą szparką. Zresztą

nie pozostawiono mnie samej na długo. Podczas gdy wciąż łkałam z całego serca z

policzkiem wtulonym w listowie i przesłoniętym, przede mną samą bardziej niż przed innymi,

przez pukle długich włosów i łzy, mężczyzna, bez wątpienia ten sam, który wszedł we mnie

palcem, ponownie zbliżył się od tyłu. Zdołałam jedynie dojrzeć muskularne i jak u wielu

tubylców, szczególnie mężczyzn, nieco przykrótkie nogi. Zwlekał chwilę, potrzebując czasu

na rozsupłanie przepaski, potem naciągnął nieco u dołu dłonią wargi i ścianki mojej szpary,

co zresztą nie było konieczne, z pomocą drugiej zaś przyłożył nabrzmiałą żołądź swojego

członka do dziurki, podobnie jak robił to Frank, ale bez tego budzącego zgrozę obmacywania,

i jednym pchnięciem lędźwi zanurzył go całego we wnętrzu mojej pochwy.

Można by powiedzieć, że mężczyźni są zawsze niezadowoleni z tego, co znajdują we

wnętrzu ciała kobiety. Zanim mnie wychłostano, wyczułam doskonale, że ten, gdy wchodził

we mnie palcem, był rozczarowany, a nawet poirytowany skurczem i suchością mojej dziurki.

Teraz odniosłam wrażenie, że był nie mniej zawiedziony jej dostępnością, jej delikatnością

spływającą sokami rozkoszy. Wolałby mnie zgwałcić swoim dzirytem, tak jak przedtem

zrobił to palcem. Być może mężczyźni szukają zawsze czegoś innego, niż posiadają. Mój

napastnik musiał być również niezadowolony z niewielkiej rozkoszy, jaką zdołał mi dać, lecz

powinien był zrozumieć, że przyszedł za późno. Wbrew swej woli wzięłam już radość, radość

okrutną, lecz wstrząsającą dogłębnie jak kataklizm, wraz z ostatnim klapsem Nawy-Na, i po

takim spazmie, po takich potokach kobiecego płynu, nawet najbardziej jurny mężczyzna

między moimi udami i w mojej pochwie mógł być jedynie gościem albo przechodniem.

Nurzał się, by tak rzec, we mnie, korzystał z moich ciepłych soków, lecz jego własne

umiejętności nie były w stanie mnie poruszyć. Zauważyłam jedynie, że jego członek był nieco

krótszy, a zarazem jędrniejszy od członka Franka. Lekko rozciągał mi pierwszy pierścień

pochwy, kołnierz, jeśli wolicie, w chwili gdy przechodziła przezeń jego żołądź, i było to

niemal wszystko, co czułam. Ani moment wejścia jego żerdzi w moje ciało, ani jej kołyszące

ruchy o dość szybkim rytmie, ani wreszcie rodzaj absurdalnego parsknięcia we mnie z

ozdobnikiem w postaci rzężenia mężczyzny uwolnionego od jarzma, a zarazem

rozczarowanego nie wzruszyły mnie szczególnie.

Przygotowana byłam na to, że po nim wszyscy pozostali mężczyźni z plemienia

przyjdą mnie zgwałcić lub raczej przelecieć, i pogodziłam się z tą myślą. Po tym, co

dotychczas przeszłam, reszta stała mi się obojętna. Ale moja obawa nie urzeczywistniła się.

Kilka młodych dziewcząt wytarło mnie pośpiesznie między udami pękami trawy, gdy leżałam

jeszcze przerzucona wpół przez kozioł, potem te same dziewczyny pomogły mi wstać i w ten

sam sposób osuszyły mi podbrzusze i łono, po czym odprowadzono mnie do szałasu, gdzie

zostałam sama. Byłam przedmiotem, którego pozbywa się natychmiast po użyciu. Na

zewnątrz mężczyźni zaintonowali śpiewy wokół ogniska. Śmiechy i czyste głosy kobiet

tworzyły w kontrapunkcie małą, niespójną muzykę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz